Światy równoległe
Prawie cały tydzień obiegaliśmy z mężem klasowe wigilie juniorstwa. Takie drobiazgi - przynieść, pożyczyć zdrowych i wesołych. Być w kilku miejscach w jednym czasie? Też mi coś! Jeżeli dzieci są w jednej szkole to pikuś. Tu warsztaty, tam występy, tu klejenie gwiazdek, tam jedzenie pierniczków. Synchroniczne. Wczoraj wieczorem zadrzemałam w autobusie podczas odstawiania dwójki do busika, żeby już zaczęli świętować z babcią, dziadkiem, wujkiem, ciocią, prababcią. Śniły mi się święta. Takie kryzysowe, z mojego dzieciństwa. Szary papier do pakowania z drukowanymi ziemniakiem i plakatówkami choinkami, gwiazdkami, dzwonkami i księżycami. Wspólnie robiłyśmy to we trzy - mama, siostra i ja. W autobusie pachniało pierniczkami, wtedy w domu chyba też. Bolały ręce pokłute świerkowymi gałązkami skleconymi w stroik. Padnięta trochę po całym dniu (jaki to dzień, że po południu już noc?) to drzemałam to budziłam się sprowadzana do innego świata okrzykami juniorstwa zachwycającego się światełkami, ch...