Światy równoległe

Prawie cały tydzień obiegaliśmy z mężem klasowe wigilie juniorstwa. Takie drobiazgi - przynieść, pożyczyć zdrowych i wesołych. Być w kilku miejscach w jednym czasie? Też mi coś! Jeżeli dzieci są w jednej szkole to pikuś.

Tu warsztaty, tam występy, tu klejenie gwiazdek, tam jedzenie pierniczków. Synchroniczne.

Wczoraj wieczorem zadrzemałam w autobusie podczas odstawiania dwójki do busika, żeby już zaczęli świętować z babcią, dziadkiem, wujkiem, ciocią, prababcią. Śniły mi się święta. Takie kryzysowe, z mojego dzieciństwa. Szary papier do pakowania z drukowanymi ziemniakiem i plakatówkami choinkami, gwiazdkami, dzwonkami i księżycami. Wspólnie robiłyśmy to we trzy - mama, siostra i ja. W autobusie pachniało pierniczkami, wtedy w domu chyba też. Bolały ręce pokłute świerkowymi gałązkami skleconymi w stroik. Padnięta trochę po całym dniu (jaki to dzień, że po południu już noc?) to drzemałam to budziłam się sprowadzana do innego świata okrzykami juniorstwa zachwycającego się światełkami, choinkami, neonami. Taka świąteczna Warszawa, a oni pełni szczęścia, choć mróz i uciekł nam tramwaj, a drugi nie przyjechał, choć przesiadaliśmy się z autobusu na autobus. "Jedziemy do babci!" - podśpiewywał najmłodszy. Święta są dla dzieci. Dla nich te gwiazdki z nieba i święte mikołaje. Dla nas jest ich blask w oczach, radość wymalowana na twarzy. Nieważne, że dla nas nie wszystko jest tak, jak miało być.

Kilka dni wcześniej myłam podłogi i łykałam łzy. Tam w Stanach rodzice dwadzieściorga dzieci nie mieli już dla kogo cieszyć się nadchodzącymi świętami. Umyte okna, kafelki, kupione prezenty i w jednej chwili czarna dziura. Nie mogłam o tym myśleć wcześniej. Umysł wrzeszczał "nie". Nie naciskałam. Samo się wypłakało przy myciu podłogi, bo może płyn oczy drażnił, czy coś. Ale dalej nie umiem o tym mówić.
Patrzę na naszą radosną gromadkę i tak mi bardzo smutno, jakbym gdzieś w środku była rodzicem, któremu broń w rękach chorego psychicznie chłopca odebrała największe szczęście, całe przedświąteczne starania, bożonarodzeniowe niespodzianki, wspólne rodzinne kolędowanie, wspólny czas.

Patrzyłam na zdjęcia tych dzieci - uśmiechnięte oczka, radosne buzie. Tamtego dnia mieli robić pierniczki... Tak trudno zrozumieć śmierć, gdy przychodzi nagle i spotyka najniewinniejsze istoty.

Chyba pójdę umyć znów jakąś podłogę.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jeszcze jeden żonkil, czyli ... gdybym znała Kadisz

W rankingu

Inny świat