Zaczynamy mieć nadzieję, czyli przebudzenie mocy

Kilka dni temu ledwo zwlokłam się z łóżka - było późno, miałam migrenę i naprawdę nic od rana nie było tak jak powinno to być w tę właśnie sobotę. Ale poczłapałam do kuchni, żeby śniadanko weekendowe. Zza drzwi jaskini swej wychynął Najstarszy, co dziwne było dość, ponieważ to przecież jedyny dzień w tygodniu, kiedy można tak bezstresowo sobie pospać.

- Mamo... nie chce mi się iść, wiesz?

- OK. Mi też nie bardzo się chce. Ale możesz mi sprawdzić czym dojadę najszybciej?

Tu nastąpiła długa przerwa w komunikacji werbalnej, ponieważ zajęliśmy się konsumpcją, my dwa ranne ptaszki, około dziesiatej ;)

Po niej dziecię moje prawie pełnoletnie orzekło, że skoro ja jadę na manifestację, to i ono pojedzie.

Organicznie nie znoszę tłumu, owczego pędu, tłuszczy wrzeszczącej agresywne hasła. Przełamanie się, żeby na Wiejską pojechać wymagało silnej motywacji. Ale kiedy pomyślałam sobie, że za parę dni - tygodni  być może publiczne manifestacje przybiorą kształt Majdanu, a rządzący zareagują na to akcją z udziałem policji i wojska, to ja będę do końca życia żałować, że nie wykorzystałam szansy, żeby być i manifestować otwarcie swoje zdanie.

Plan był prosty: mieliśmy przybyć punktualnie, podejść jak najbliżej, a po jakiejś godzinie się ewakuować. Z realizacją było gorzej, ponieważ autobus utknął w gigantycznym korku przed placem Trzech Krzyży - w kierunku Wiejskiej zdążały tłumy z jeszcze zwiniętymi transparentami. Gdy dobrnął do przystanku, co najmniej połowa pasażerów okazała się współmanifestującymi. Niektórzy mieli naklejki KOD z ubiegłotygodniowej akcji. Ruszyliśmy za tłumem i szliśmy tak długo jak tylko się dało. Im bliżej Sejmu, tym ciaśniej i duszniej, a średnia wieku uczestników wyższa, co odnotowaliśmy ze zdziwieniem. Pod głośnikiem (do sceny nie udało nam się dopchać) znaleźliśmy się, gdy głos zabrała Maja Komorowska. Potem  wysłuchaliśmy Agnieszki Holland, następnie jakiejś pani psycholog, której nazwisko mi umknęło.

Natychmiast wyposażono nas naklejki KOD 8-)  Zaś sama akcja ... to było zupełnie coś innego niż sobie wyobrażałam. Manifestacja niosąca nadzieję, podnosząca ducha. Organizator sprzeciwiał się mowie nienawiści i wszelkie hasła z tłumu, które mogłyby prowokować władze, były zagłuszane (transparentów nie da się zagłuszyć, ale te akurat łatwo zobaczyć w TV). Kunszt wypowiedzi niczym satyra z czasów komunistycznych, której pointa umykała cenzorom. Na scenie aktorzy, reżyserzy, psycholodzy - to ludzie, których dziedziną jest dialog, przekaz. Tłum reagował entuzjastycznie skandując: "Cała Polska dziś się śmieje, zaczynamy mieć nadzieję!". Przemawiała również prof. Monika Płatek - prawniczka, psycholog i socjolog. I przy kolejnym głośnym "Obronimy demokrację!" wykrzykiwanym przez tysiące uczestników przypomniało mi się, że kiedyś już czułam podobną siłę manifestacji ludzi, którzy nie godzą się na rzeczywistość, jaką zgotował im rząd. Podobną siłę i dobrą energię generowaną w jednym celu - by zjednoczyć się, by razem działać.

Miałam wtedy 10 lat. Wujek, opozycyjny działacz, zabrał mnie do komórki solidarnościowej w Lublinie. Przewijało się tam sporo ludzi w wieku 20-40 lat. Wszyscy palili niemiłosiernie, ale rozmawy toczyli w tej atmosferze, którą czułam teraz tu, przed Sejmem. Ktoś wtedy zapytał mnie, ile mam lat. Na moją odpowiedź zareagował "Zapamiętaj to, bo w takim wieku już się dużo pamięta." Zapamiętałam. Bardzo. Nie "bibuły", nie politykę, nie hasła, ale klimat, w jakim powstawała nasza polska, nowa, antykomunistyczna niepodległość. Zapamiętałam tak, jak może to zapamiętać 10-letnie dziecko.

Z zamyślenia wyrwał mnie głos prowadzącego: "Już kiedyś był taki czas, że ludzi połączyło jedno słowo. Myślę, że warto, by połączyło nas na nowo: SOLIDARNOŚĆ". Skandowałam ze łzami wzruszenia w oczach. Nie dlatego, że "Solidarność" (za młoda wtedy byłam i jeszcze nie w temacie), ale dlatego, że to był DOKŁADNIE ten klimat. I gdy patrzyłam na wznoszące okrzyki starsze panie z błyskiem w oku, na bladych z wysiłku i przejęcia starszych panów - być może jeszcze dzieci Powstania, ludzi w moim wieku i młodszych, moje własne dziecko - myślałam, że to jest siła wielu pokoleń połączonych jedną pozytywną wiarą w obronę demokratycznej i niezależnej polskości, takiej samej jak 26 lat temu, 34 lata temu, 71 lat temu, a pewnie i dawniej, za każdym razem, gdy toczyliśmy walkę z opresorem - wewnętrznym lub zewnętrznym.

A potem przemówił Henryk Wujec i uczciliśmy minutą ciszy wydarzenia grudnia 1970 r. w Szczecinie.

Co do naszego planu - o 13-ej zapytałam młodego, czy wracamy. "Jeszcze trochę" - powiedział. Umówiliśmy się, że on da sygnał odwrotu (wycofanie się z manifestacji było jeszcze trudniejsze niż przyjście na nią - tłum wciąż napływał). Ostatecznie nasze uczestnictwo zakończyliśmy po wypowiedzi Krzysztofa Materny, który zasugerował skandowanie "Dziękujemy!", ponieważ, jak zauważył, zebraliśmy się tutaj dzięki panu prezesowi (gdyby nie on, nie bylibyśmy pewnie gdzie indziej, ale faktem jest, że jesteśmy tu dzięki niemu).

Wracaliśmy trochę milcząc, trochę dzieląc się refleksjami, ale oboje w pozytywnych nastrojach. W drodze do tramwaju odebrałam telefon od Najstarszej, zapraszającej mnie do kina na "Star Wars. Przebudzenie mocy". I inaczej tego dnia nie można podsumować: to jest przebudzenie MOCY. Świadomość siły, jaka w nas jest. Świadomość tego, że nie zastraszą nas żadne nocne zmiany, nie przekupi fałszywe 500+!

Rok 2015 kończy się i blog zmienia miejsce. Nowych wpisów szukajcie tutaj: http://mamaszostki-dorenka.blog.pl/

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jeszcze jeden żonkil, czyli ... gdybym znała Kadisz

W rankingu

Inny świat