Inny świat



Inny światPrawie zawsze piszę o tym, co jest, nie o tym, co chciałabym, żeby było. Prawie zawsze zapisuję własne myśli, nie pragnienia. A te pragnienia tkwią gdzieś ukryte i czasami, gdzieś na pograniczu jawy i snu, podświadomość wyłazi na wierzch. I choć nigdy nikomu nie zazdroszczę tego, co ma, jak żyje, gdzie pracuje, to czasami chciałabym, żeby moje życie wyglądało inaczej.

Rzeczy nieprawdopodobne zdarzają się rzadko.

Tym razem był to sen, ale tak  realistyczny, że pisząc teraz te słowa mam wciąż wrażenie, jakbym tkwiła w nim do tej chwili.

Sen zaczął się we wtorek rano, po pierwszym budziku, nastawionym na piątą, ale zgaszonym przeze mnie, kiedy półprzytomnie potoczyłam wzrokiem po ciemnym pokoju. Trudno, nie idę do Tesco – pomyślałam – za ciemno i za mokro. A zakupy poranne może zrobić ktoś inny.



Obudziłam się, gdy było już widno. Bardzo widno. I bardzo późno. Jakbym przespała dzień. Usłyszałam głos w pokoju obok. To Najstarsza pytała mnie, czy kupić w Ikei lustra.

- Jakie lustra?

- No wiesz – do przedpokoju, do łazienki i do nas. Ale muszę już lecieć, to dasz mi znać potem, jak już odbierzesz Miśkę z muzyki, pa, pa…

Zaczynało do mnie docierać, że coś jest nie tak. Niby lustra z Ikei są OK, ale czemu akurat teraz? I z jakiej muzyki mam odbierać Młodszą? Oraz pokój wyglądał inaczej. Nie tylko mój. Całe mieszkanie było inne. Pokój dziewczynek był gustownie umeblowanym chińskimi motywami przestronnym poddaszem, ciemnym dość, ale przyjaznym w odbiorze. Przeszłam nim do przedpokoju, gdzie napatoczyłam się na męża, w eleganckiej koszuli i spodniach, ogolonego tak jak lubię, pachnącego zmysłowo, ale rzucającego mi w drzwiach na pożegnenie jakieś krótkie hasło na temat Najmłodszego i godziny piątej.

- Młody dzisiaj nie idzie na basen, mówiłeś pani? – zapytałam jakoś tak bez sensu.

- Tak mówiłem, pamiętaj, o piątej!

- Ale ja o piątej mam zajęcia!

Odpowiedziała mi głucha cisza. Ach nie, okazało się, że Młody był jednak w domu, nie w szkole. Czułam, że jest późno, więc zapytałam, czy pójdzie ze mną do pracy. Długo namawiać nie musiałam. Wyszliśmy z eleganckiego mieszkania na ogrodzonym osiedlu. Ukłonił mi się ochroniarz, którego widziałam pierwszy raz w życiu. Dalej… była jakby ulica Targowa, po remoncie, ale w deszczu nie mogłam się przyjrzeć.

I nagle wypadki potoczyły się błyskawicznie - gdy już chcę przechodzić, zatrzymuje się tuż obok mnie, zaraz za pasami wypasione auto (czyli takie, jakie chciałabym mieć), z którego wyskakuje brodaty gość w idealnie dobranym garniturze i okularach i witając się ze mną jak ze starą znajomą pyta, co tak późno oraz czy mnie podrzucić (czyli tak, jak chciałabym, żeby było).

Z jego słów wnoszę, że pracuje z razem z moim mężem w korpo (czyli tak jak… nie umiem sobie wyobrazić) i dziś po południu byliśmy umówieni u niego na kolację. Oraz, że ta kolacja to rewanż za moją (czyli tak, jak chciałabym, żeby było). I kiedy protestuję, mówiąc, że mam pracę, ale to wtorek, więc tylko godzinkę, gość pyta podejrzliwie, ale żartem, czy pracuję dla konkurencji  i proponuje, że może chociaż młodego zabierze, żeby pobawił się z jego Szymkiem czy Krzysiem. Następnie nie czekając na moją zgodę lokuje dziecię przepisowo w foteliku i pyta, czy mnie podrzucić do korpo. Odmawiam, ponieważ po pierwsze:  dom kultury to jednak zdecydowana konkurencja dla korpo (kulto?) , a po drugie dzieci jeszcze nie w domu, muszę się zorientować…

Z dalszej rozmowy wynika, że dzieci mam o połowę mniej, pracować nie muszę, bo po co mi to, a jutro może obejrzymy „Bogów” wieczorkiem… Wibruje mi komórka w kieszeni płaszcza – wyciągam

- A, to ja do ciebie dzwoniłem, pewnie eska dostałaś – tłumaczy się gość.

Jednak nie – a komórka inna jest, nie moja, Nokia jakaś, tak zgrabnie mi w dłoni leży – a dzwoni dalej, odbieram – słyszę ślubnego, że się spóźni i czy już jesteśmy na miejscu…

- Nie – mówię – nie jesteśmy… Nic nie jest…

Dalsza część snu to moje błądzenie ulicami, szukanie znajomych miejsc, rozpacz, że utraciłam bezpowrotnie całe TAMTO życie. Bo jeśli TO życie jest prawdziwe, to czym było wszystko, czym żyłam przez cały czas? I gdzie są te moje dzieci, których TU nie mam? Błądziłam nieznanymi ulicami, szukając utraconego czasu… Na myśli o czasie wracam do rzeczywistości – macam kieszeń w poszukiwaniu komórki…Na błękitnawej tandetnej tapecie wyświetla się data i godzina: 21 paź, 21:28. Przez chwilę myślę, że utraciłam wszystko na zawsze, ponieważ nie trafiłam na tę siedemnastą do pracy. I nawet nie wiem, gdzie jestem. A potem, o 21:29, patrząc w rozgwieżdżone niebo, wyrażam ciche marzenie:

 - Może to tylko koszmarny sen?

Budzę się we własnym łóżku. Za oknem leje, jest szarobury poranek, który witam w stuletniej kamienicy na Pradze. Ból kolana  (tak się kończy klęknięcie na klocku Lego) po weekendowym sprzątaniu w pokoju młodszych (ale z młodszymi) trochę mniej daje się we znaki niż wczoraj. Dziś dali mi pospać… Z niespotykaną dotąd czułością spoglądam na rozrzucone piżamy. Robię sobie kakao zamiast kawy. Nic mnie dzisiaj nie zmartwi…



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jeszcze jeden żonkil, czyli ... gdybym znała Kadisz

W rankingu