Śpiewająco: Dzień Edukacji Narodowej okiem mamy szóstki
Dawno, dawno temu, kiedy mamaszóstki jeszcze mamą nie była wcale, trafiła jej się praca na kursach języka angielskiego dla dzieci. I choć mogła zostać stewardessą, asystentką, sekretarką, bizneswoman, to zielona wtedy z pedagogiki jak trawa na wiosnę, ale zachwycona magiczną mocą kaganka oświaty, została nauczycielką. Początkowo bez żadnego przygotowania pedagogicznego, ale szukając własnej drogi, mozolnie pokonywała i pokonuje zawodowe trudności. Po dwudziestu kilku latach uczenia studentów, biznesmenów i ich dzieci, pracowników bibliotek oraz młodzieży szkolnej w każdym wieku, od stycznia tego roku wróciła do uczniów, którzy pisać jeszcze nie potrafią. Właściwie - niewiele w ogóle potrafią - gdyby ktoś uparł się, żeby oceniać. Są to dzieci w wieku niewinnym, które przyszły do placówki, wcale nie z własnej woli, by powoli poddawać się kształtowaniu...
W placówce jak jest, nie każdy widzi. Za sprawą reformy i wytycznych, język angielski jest obowiązkowy dla dzieci pięcioletnich, których w grupach jest nawet i dwadzieścia parę. To nie jest żart, gdy mówię, że codziennie widuję prawie setkę dzieci, z którymi (w każdej grupie) mam zajęcia dwa razy w tygodniu po pół godziny. W dwóch przedszkolach. I pomimo wybitnej pamięci do imion i twarzy, jeżeli znam ich jedną trzecią, to nie jest źle (od września uczę prawie setkę nowych dla mnie dzieci).
Dziś w jednym z przedszkoli załapałam się na uroczystość wewnętrzną: dzieci poproszono, by nauczycielom i personelowi pomocniczemu zaśpiewały coś z okazji święta.
- No pomachaj im, one wszystkie do ciebie machają - zwróciła mi uwagę koleżanka, bo rozkojarzenie artystów było już wyraźne, a pani od rytmiki już uderzała w klawisze pianina. Pomachałam, buźki rozjaśniły uśmiechy, a mi się jakieś łezki wzruszenia zakręciły w oczach.
Nie wszystkie do końca wiedziały, czyje to urodziny i komu to "Sto lat", ale po kolei, od najmłodszych do najstarszych, jedne kiwając się rytmicznie, inne próbując usiąść lub schować się, a jeszcze inne czerpiąc z występu energię zaprezentowały swoje umiejętności wokalne. "My jesteśmy krasnoludki" - zabrzmiało trochę niepewnie, "Jadą, jadą misie" - pojechały nie w tę zwrotkę, "Na marchewki urodziny"- powoli pokonywały nieśmiałość, "Czerwone jabłuszko" - już się gromko potoczyło, a najstarsze grupy dały już występ wielowątkowy i muzycznie urozmaicony.
Śpiewacie z dziećmi? Ja ze swoimi już rzadko, tylko kolędy, stare konie z tych moich młodych. Już dawno skończyły się czasy, kiedy nuciłam im do snu na przemian polskie i angielskie kołysanki, kiedy "Jak dobrze być poziomką" przeplatało się z "Five little berries", a "Był sobie król" z "Rock-a-bye Baby, your craddle is green". Ale z tymi w przedszkolu - zawsze. To mój sposób, by je nauczyć, wykorzystując możliwości, jakie daje placówka. Naprawdę niewiele ludzi pokonawszy etap przedszkola, ośmiela się śpiewać publicznie. Szkoda. Cierpimy na przypadłość narodową zwaną odmuzykalnieniem.
W przedszkolu podczas zajęć nie włączam dzieciom piosenek z płyty, tylko śpiewamy razem, wykonując różne dziwne ruchy - to pląsając jak rybki w morzu, to znów gimnastykując się lub licząc na paluszkach. Dokładnie tak samo, jak ze swoimi wychowawczyniami uczą się śpiewać o krasnoludkach, ze mną wyśpiewują obcojęzyczne dialogi. Śpiew jest naturalną potrzebą człowieka i wcale nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że jedną z najważniejszych. Nie jest istotne, czy wychodzi, czy nie, nikt nie oczekuje śpiewania arii operowych ani kupletów. Śpiew to środek wyrazu. To głos emocji. Melodia uczuć. Swoboda wypowiedzi. To język.
Z doświadczenia wiem, że za dwadzieścia lat obecne parolatki nie będą już pamiętać, w jaki sposób nauczyły się śpiewać po angielsku, ale wierzcie mi, ta umiejętność przyda im się. Nawet, jeżeli przez całą podstawówkę nie zaśpiewają ani nutki, to i tak to co potrafią teraz, zostanie im z tyłu głowy już na zawsze. Wykorzystają to w inny sposób. A mi na długo zapadnie w pamięć i to dzisiejsze machanie i chórek z przedszkolnego ogródka, witający mnie, dobiegającą z innego przedszkola: "Hello, hello, hello, it's time for English now!"
W placówce jak jest, nie każdy widzi. Za sprawą reformy i wytycznych, język angielski jest obowiązkowy dla dzieci pięcioletnich, których w grupach jest nawet i dwadzieścia parę. To nie jest żart, gdy mówię, że codziennie widuję prawie setkę dzieci, z którymi (w każdej grupie) mam zajęcia dwa razy w tygodniu po pół godziny. W dwóch przedszkolach. I pomimo wybitnej pamięci do imion i twarzy, jeżeli znam ich jedną trzecią, to nie jest źle (od września uczę prawie setkę nowych dla mnie dzieci).
Dziś w jednym z przedszkoli załapałam się na uroczystość wewnętrzną: dzieci poproszono, by nauczycielom i personelowi pomocniczemu zaśpiewały coś z okazji święta.
- No pomachaj im, one wszystkie do ciebie machają - zwróciła mi uwagę koleżanka, bo rozkojarzenie artystów było już wyraźne, a pani od rytmiki już uderzała w klawisze pianina. Pomachałam, buźki rozjaśniły uśmiechy, a mi się jakieś łezki wzruszenia zakręciły w oczach.
Nie wszystkie do końca wiedziały, czyje to urodziny i komu to "Sto lat", ale po kolei, od najmłodszych do najstarszych, jedne kiwając się rytmicznie, inne próbując usiąść lub schować się, a jeszcze inne czerpiąc z występu energię zaprezentowały swoje umiejętności wokalne. "My jesteśmy krasnoludki" - zabrzmiało trochę niepewnie, "Jadą, jadą misie" - pojechały nie w tę zwrotkę, "Na marchewki urodziny"- powoli pokonywały nieśmiałość, "Czerwone jabłuszko" - już się gromko potoczyło, a najstarsze grupy dały już występ wielowątkowy i muzycznie urozmaicony.
Śpiewacie z dziećmi? Ja ze swoimi już rzadko, tylko kolędy, stare konie z tych moich młodych. Już dawno skończyły się czasy, kiedy nuciłam im do snu na przemian polskie i angielskie kołysanki, kiedy "Jak dobrze być poziomką" przeplatało się z "Five little berries", a "Był sobie król" z "Rock-a-bye Baby, your craddle is green". Ale z tymi w przedszkolu - zawsze. To mój sposób, by je nauczyć, wykorzystując możliwości, jakie daje placówka. Naprawdę niewiele ludzi pokonawszy etap przedszkola, ośmiela się śpiewać publicznie. Szkoda. Cierpimy na przypadłość narodową zwaną odmuzykalnieniem.
W przedszkolu podczas zajęć nie włączam dzieciom piosenek z płyty, tylko śpiewamy razem, wykonując różne dziwne ruchy - to pląsając jak rybki w morzu, to znów gimnastykując się lub licząc na paluszkach. Dokładnie tak samo, jak ze swoimi wychowawczyniami uczą się śpiewać o krasnoludkach, ze mną wyśpiewują obcojęzyczne dialogi. Śpiew jest naturalną potrzebą człowieka i wcale nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że jedną z najważniejszych. Nie jest istotne, czy wychodzi, czy nie, nikt nie oczekuje śpiewania arii operowych ani kupletów. Śpiew to środek wyrazu. To głos emocji. Melodia uczuć. Swoboda wypowiedzi. To język.
Z doświadczenia wiem, że za dwadzieścia lat obecne parolatki nie będą już pamiętać, w jaki sposób nauczyły się śpiewać po angielsku, ale wierzcie mi, ta umiejętność przyda im się. Nawet, jeżeli przez całą podstawówkę nie zaśpiewają ani nutki, to i tak to co potrafią teraz, zostanie im z tyłu głowy już na zawsze. Wykorzystają to w inny sposób. A mi na długo zapadnie w pamięć i to dzisiejsze machanie i chórek z przedszkolnego ogródka, witający mnie, dobiegającą z innego przedszkola: "Hello, hello, hello, it's time for English now!"
oj tak to piękny czas dla nauczycieli choć raz w roku są decenieni...
OdpowiedzUsuń