Gdzie jest TATA SZÓSTKI?
Każdy, kto potrafi czytać bez trudu dostrzeże jego obecność, choć mamieszóstki nasuwa się zwykle jedyna najbardziej prawdopodobna odpowiedź na to pytanie: W PRACOWNI.
Ale po kolei. Zacznijmy od tego, że akurat w tej chwili jest w parku z dziećmi, ponieważ uznał, że ma taki obowiązek: raz w tygodniu odbębnić dwie godziny z najmłodszymi, żeby nikt nie mógł mu zarzucić, że nie poświęca czasu dzieciom.
Ale tak naprawdę - jest wszędzie. Jest namiętnym czytaczem i krytykiem wszystkiego, co uda się tu mamieszóstki opublikować. Jest we wszystkich słowach o jej zaradności, o samotności, a może samodzielności, bo przecież ona nie byłaby taka, gdyby nie on. Robiliby to razem, jak sądzę. Jest połową każdego MY, które się tu w odniesieniu do nas dwojga pojawia.
Jest w tych postach, których nigdy nie napiszę - bo jeśli mam pisać o rozgoryczeniu, to wolę wcale tego nie robić.
Jest w niezrealizowanych marzeniach o wyjeździe z całą rodziną gdzieś daleko i na długo.
Jest tym, który sprawił, że potrafię pisać bardzo szybko, zwięźle i trafnie, kiedy trzeba, by tylko cichy szmer lapka nie budził go ze snu. Jest tu, gdzie słychać gromki głos o lenistwie, fanaberiach, komórkach, Internecie i stracie czasu. Jest tu, gdzie mowa o wychowaniu i o roli rodziców. Jest głównym bohaterem wątku łazienkowego.
Jest obecny w każdej mojej myśli dotyczącej przyszłości dzieci i ich wspomnień.
Był i jest motorem rozwoju mamyszóstki w dziedzinach, o których nawet jej się nie śniło: psychologii, psychoterapii, arteterapii, a wcześniej informatyki i grafiki komputerowej.
To z uwagi na cenny czas RODZINY przeciekający mamieszóstki przez palce za każdym razem, gdy tworzyła stronę internetową, zgłaszała notkę do istniejących lub w inny sposób zajmowała się promocją sztuki tworzonej przez WIELKIEGO TATĘ SZÓSTKI, zaprzestała tej działalności. Następnie przez pół roku czy rok pozwoliła, by kurz i zapomnienie dosięgły plików zawierających fotografie największych jego dzieł, a mistrz sam nimi dysponował. Teraz, gdy nagli termin wystawy, mamaszóstki przekopuje się przez niezliczone ilości pendrive'ów, płyt, plików na starym kompie stacjonarnym.
Tak, tu między ekranem kompa, lapka, stosów płytek i innych nośników też jest obecny tata szóstki: "czwarty dzień to robisz, nic nie potrafisz, muszę znaleźć sobie kogoś, kto będzie w stanie zrobić to dla mnie."
Blog to jest moje miejsce, gdzie nikt nie może się wedrzeć i zniszczyć mojej pracy. To tu w ciągu 10 minut czy pół godziny raz na jakiś czas powstaje notka o tym, o czym właśnie myślę.
Był kiedyś grafik - linorytnik Józef Gielniak. Dłubał swoje niesamowite linoryty "dziergając" w maleńkich płytkach linoleum nie ruszając się z łóżka, do którego przykuła go gruźlica. Nigdy nic i nikt nie był w stanie odebrać mu maleńkiego warsztatu, na którym powstawały dzieła, którymi oczarowuje do dziś. Podejrzewam, znając życie szpitalne i sanatoryjne, że przeszkadzał wszystkim - dłubał, śmiecił, brudził, może nawet kaleczył sobie dłonie. Wydaje mi się, że był nękany, krytykowany, ośmieszany, narażony na fochy ordynatora i niższego personelu medycznego. Ale nie przestał aż do śmierci.
Nigdy nic i nikt nie odbierze mamieszóstki jej prawa do pisania na blogu tego co chce i tak jak chce. Dlatego blog nazywa się tak, jak go nazwałam.
Ale po kolei. Zacznijmy od tego, że akurat w tej chwili jest w parku z dziećmi, ponieważ uznał, że ma taki obowiązek: raz w tygodniu odbębnić dwie godziny z najmłodszymi, żeby nikt nie mógł mu zarzucić, że nie poświęca czasu dzieciom.
Ale tak naprawdę - jest wszędzie. Jest namiętnym czytaczem i krytykiem wszystkiego, co uda się tu mamieszóstki opublikować. Jest we wszystkich słowach o jej zaradności, o samotności, a może samodzielności, bo przecież ona nie byłaby taka, gdyby nie on. Robiliby to razem, jak sądzę. Jest połową każdego MY, które się tu w odniesieniu do nas dwojga pojawia.
Jest w tych postach, których nigdy nie napiszę - bo jeśli mam pisać o rozgoryczeniu, to wolę wcale tego nie robić.
Jest w niezrealizowanych marzeniach o wyjeździe z całą rodziną gdzieś daleko i na długo.
Jest tym, który sprawił, że potrafię pisać bardzo szybko, zwięźle i trafnie, kiedy trzeba, by tylko cichy szmer lapka nie budził go ze snu. Jest tu, gdzie słychać gromki głos o lenistwie, fanaberiach, komórkach, Internecie i stracie czasu. Jest tu, gdzie mowa o wychowaniu i o roli rodziców. Jest głównym bohaterem wątku łazienkowego.
Jest obecny w każdej mojej myśli dotyczącej przyszłości dzieci i ich wspomnień.
Był i jest motorem rozwoju mamyszóstki w dziedzinach, o których nawet jej się nie śniło: psychologii, psychoterapii, arteterapii, a wcześniej informatyki i grafiki komputerowej.
To z uwagi na cenny czas RODZINY przeciekający mamieszóstki przez palce za każdym razem, gdy tworzyła stronę internetową, zgłaszała notkę do istniejących lub w inny sposób zajmowała się promocją sztuki tworzonej przez WIELKIEGO TATĘ SZÓSTKI, zaprzestała tej działalności. Następnie przez pół roku czy rok pozwoliła, by kurz i zapomnienie dosięgły plików zawierających fotografie największych jego dzieł, a mistrz sam nimi dysponował. Teraz, gdy nagli termin wystawy, mamaszóstki przekopuje się przez niezliczone ilości pendrive'ów, płyt, plików na starym kompie stacjonarnym.
Tak, tu między ekranem kompa, lapka, stosów płytek i innych nośników też jest obecny tata szóstki: "czwarty dzień to robisz, nic nie potrafisz, muszę znaleźć sobie kogoś, kto będzie w stanie zrobić to dla mnie."
***
Blog to jest moje miejsce, gdzie nikt nie może się wedrzeć i zniszczyć mojej pracy. To tu w ciągu 10 minut czy pół godziny raz na jakiś czas powstaje notka o tym, o czym właśnie myślę.
Był kiedyś grafik - linorytnik Józef Gielniak. Dłubał swoje niesamowite linoryty "dziergając" w maleńkich płytkach linoleum nie ruszając się z łóżka, do którego przykuła go gruźlica. Nigdy nic i nikt nie był w stanie odebrać mu maleńkiego warsztatu, na którym powstawały dzieła, którymi oczarowuje do dziś. Podejrzewam, znając życie szpitalne i sanatoryjne, że przeszkadzał wszystkim - dłubał, śmiecił, brudził, może nawet kaleczył sobie dłonie. Wydaje mi się, że był nękany, krytykowany, ośmieszany, narażony na fochy ordynatora i niższego personelu medycznego. Ale nie przestał aż do śmierci.
Nigdy nic i nikt nie odbierze mamieszóstki jej prawa do pisania na blogu tego co chce i tak jak chce. Dlatego blog nazywa się tak, jak go nazwałam.
I tak trzymać, do licha!
OdpowiedzUsuń