Natura. Nic wiecej.

20150502_100519

Przyznaję, długo mi zeszło z opublikowaniem tego wpisu. Widziałam, że zaglądacie  8-)  Bardzo dziękuję i rewanżuję się wpisem, a może nawet kilkoma w krótkich odstępach czasu.

Maj rozpoczął się majówką. Pierwszą od lat, ale warto było czekać. W natłoku różnych zadań pod koniec kwietnia zdałam sobie sprawę, że jeśli mamy gdzieś wyjechać, to trzeba to zorganizować natychmiast. Jak na życzenie przydarzyła się bliska znajoma, która oferowała domek na wsi za prace porządkowo-ogródkowe. Zapadła decyzja: BIERZEMY.

Od słów konsekwentnie przeszliśmy do czynów, aczkolwiek drobne wyjaśnienie jestem winna, żeby nie było potem, że nie uprzedzałam. Nie jesteśmy rodziną zmotoryzowaną. Poruszamy się często korzystając z kolei. Niektóre sprawy to utrudnia, ale inne ułatwia. Podróżowanie własną bryką sprawia, że nawet gdy staniemy w szczerym polu, dach nad głową jest, a do bagażnika z tobołami zawsze tylko dwa kroki. Bez własnych czterech kółek, zdani jesteśmy wyłącznie na siłę mięśni, co narzuca pewne ograniczenia, ale tobołów też jakby mniej taszczymy. To znaczy, tylko tyle, ile uniesiemy na plecach.

Majówka miała mieć charakter ucieczki-wycieczki. W nieznane. W dzicz prawie, jeżeli weźmiemy pod uwagę przystosowania środowiskowe progenitury chowu miastowego. Rodzicom wieś niestraszna, ponieważ - nie ukrywajmy (zwłaszcza w kontekście pierwszomajowym) - są w jakimś stopniu produktami komunistycznego sojuszu robotniczo-chłopskiego, co sprawia, że "zrób to sam" lub dawne hasła z  o wsi, co karmi miasto, bardziej do nich przemawiają niż reklama typu "musisz to mieć".

prl plakat 2

Według opisu, posiadłość wiejska była wyposażona w prąd, zimną wodę (pod warunkiem wcześniejszego uruchomienia hydroforu), lodówkę, zabytkową kozę (w sensie piec taki na drewno) podłączoną do wysokiego ceglanego komina oraz (rzecz istotna dla dam) w łazienkę, a także rower (do najbliższego miasteczka ze sklepami było tak ze 3 kilometry), trzy łóżka (w tym jedno polowe), materac i leżaki. Wypas!  

Zakupy na wyprawę oraz pakowanie przebiegały w uporządkowany sposób, w kolejności zaspokojenia potrzeb od tych najbardziej podstawowych do, że sie tak wyrażę, luksusów:

1. Zapałki, latarki, baterie, papier toaletowy, chusteczki (wilgotne też, na szczęście) oraz jedzenie (na grilla oraz takie "torebkowe")

2. Leki przeciwalergiczne, przeciwhistaminowe (nie przydały się, ale 3/4 rodziny to alergicy), środki przeciw komarom i kleszczom, środki przeciwbólowe i Rutinoscorbin (nie wiem, po co, ale był)

3. Śpiwory, koce, bielizna na zmianę, kilka sztuk brań na tzw "dotarcie" , płaszcze przeciwdeszczowe

4. Książki, gry, router oraz laptop - na wszelki wypadek, gdyby jednak pogoda nie dopisała.

I gdy tylko nastąpił moment odkurzania sprzętu turystycznego...

- Aaaaaaa, paaaająąąąk! - rozdzierający pisk Młodszej, czyszczącej zakurzony plecak postawił wszystkich na równe nogi

- Gdzie, gdzie, pokaż? - trzech bohaterskich panów rzuciło się do podziwiania, nie do ratowania. Pająk nie wymagał użycia mikroskopu i bardzo szybko zwiewał, ale zdążył uświadomić mi, że nie znam wszystkich fobii moich dzieci.

"Nieźle się zaczyna" - pomyślałam i zaczęłam powątpiewać w możliwość wypoczynku  na łonie natury, gdzie nie tylko pająki i nie tylko wielkości dziecięcego paznokcia mogą czaić się w każdym kącie i pod każdym źdźbłem...

Po kilku przemieszczeniach międzytobołkowych ("Chusteczki do mnie", "ty nie bierz papieru, bo zgubisz", "Kto ma pomidory? Niech nie gniecie" itp.) wyruszyliśmy na dworzec. Podróż 60 km za Warszawę zatłoczonym pociągiem do Siedlec nieco obniżyła nastroje najmłodszych. Na szczęście  na krótko - po godzinie byliśmy w miasteczku, a wbrew prognozom, świeciło słońce.

Najstarszy poszedł przodem, uruchomiwszy nawigację w komórce (internet niosłam w plecaku), Młodszy ze Starszych przejął mapę, gdzie koleżanka nakreśliła ołówkiem odręcznie całą trasę i ... zaczęła się przygoda. Ha! Trzy kilometry w dziczy to nie w kij dmuchał. Ledwo wyszliśmy poza zabudowania miejskie, Najmłodszy co chwila pytał, czy to już tutaj. Starszy z Młodszych spostrzegł, że kropi deszcz. Młodszy ze Starszych natomiast, że ma obuwie za ciasne. Dość szybko skończyło się pobocze, a zwężająca się asfaltowa droga zagłębiła się w las. Chyba nawet ze 2 razy zagrzmiało, potęgując wrażenie grozy. 

IMG_20150501_131504

- Mamo, czy w tym lesie są wilki? - zapytał Najmłodszy. Miałam ochotę odpowiedzieć, że owszem i że zeżrą wszystkich z całym dobytkiem, a nawet z ciasnymi butami. Nie wiem, ile czasu szliśmy, zajęta uspokajaniem, że niedaleko, że  za zakrętem, że damy radę dojść do domu przed burzą i atakiem dzikich zwierząt.  W strugach deszczu stanęliśmy przy drewnianym płocie z drewnianą furtką, za którą stał domek. 

20150502_182636

- Czy to to? - jęknął Młodszy ze Starszych.

- Owszem, domek na wsi, to niekoniecznie willa - odparłam zwięźle.

Ojciec dzieciom zwietrzył męską robotę i ruszył uruchamiać hydrofor. Matka dzieciom wydobyła wilgotne chusteczki, ponieważ mogło to potrwać. Na zewnątrz padał deszcz, grzmiało, a wnętrze nie przypominało młodym niczego, co mogli pamiętać z własnego życia (no chyba że z filmów). Najstarszy, słusznie uznawszy, że najważniejsze potrzeby bytowe rodziny, to ogień i woda (bo dach nad głową był, tudzież  jedzenie), mianował się STARSZYM PRZY OGNIU i zaczął odpalać pod daszkiem przed gankiem prymitywny grill.

20150501_171816

 

Młodszy ze Starszych ruszył na rekonesans wnętrza i znalazł drugą siekierę, której odważył się użyć w celu zdobycia drewna na opał.

20150501_171859

 

Troje pozostałych, korzystając z chwilowego uciszenia się burzy, buszowało po zachwaszczonym ogrodzie. Matka wydobyła wiktuały na wierzch, sprawdziła, czy działa internet i zajęła się przygotowaniami do posiłku. Hydrofor wciąż nie działał. Ale na żeliwnej kozie stał wielki kocioł z przykrywą...

20150501_171545

Na samą sugestię o deszczówce, działania ojca rodziny przybrały na sile. W rurach zakaszlało, zagrzechotało, kichnęło kilka razy i oto ... cud pierwszy: mieliśmy wodę. Ze zlewozmywaka uciekał w popłochu jego ośmionożny lokator, zaś donośny pisk Młodszej z łazienki nie pozostawiał wątpliwości, że wanna również jest zamieszkana.

20150501_173617

Pierwszy posiłek majówkowy: zupka z torebki, kiełbaski i szaszłyki z grilla, herbata. Duuużo herbaty. Gorącej.

IMG-20150501-WA0001

Starszy przy ogniu wraz z ojcem napalili w kozie. Napełniony wodą kozioł zaczął przyjemnie bulgotać, zanim Mamaszóstki zorganizowała posłania dla rodziny. Zmrok w pochmurny dzień zapadł szybko. Przemoczone rosą adidasy suszyły się na przykrywce kotła. I oto zdarzył się  cud drugi: progenitura zaczęła się wspólnie bawić bez użycia elektroniki. Wygłupy, śmiechy, historie o duchach, walka czarodziejów (do czego mogą służyć śpiwory?), hustanie się w hamaku. 

20150501_214452

Atrakcją okazało się nawet wieczorne mycie  - owszem, w łazience, ale w misce z ciepłą wodą umieszczonej na specjalnym stelażyku. Gdy przyszła kolej na Młodszą, jej kolejny pisk wywołał, o dziwo, właściwą reakcję: jeden z braci rzucił się siostrze na ratunek. Może dlatego, że gatunek pająków zamieszkujących łazienkę nie należał do tych mniejszych.

Cisza nocna zapadła dość szybko, przerywana tylko szemrzącym na zewnątrz deszczem i kropelkami wody spadającymi z przykrywki do kotła.  Obudził nas rześki poranek. Piąta rano. Pamiętne słowa Najstarszego:

- Już wiem, dlaczego ludzie na wsi wstają tak wcześnie. Jest po prostu tak zimno, że się nie da spać. Trzeba wstać i napalić w piecu.

20150501_171717

Po czym PO PROSTU wstał i otulony w pled napalił w kozie... - i to był cud trzeci. Później straciłam rachubę. Dzień był słoneczny. Sklep w miasteczku czynny był od szóstej, co sprawdziłam przytomnie dnia poprzedniego. Tata dzieciom udał się rowerem po zakupy. Po śniadaniu był czas na rower dla każdego, kto chciał. I  na grabienie liści, zbieranie chrustu oraz inne obiecane prace domowo-ogrodowe. Sąsiadka przyległej posiadłości przyglądała się zza płotu z zachwytem.

20150501_172317

 

Wiadoma rzecz, że wpadek parę było.

- Chyba znalazłem trop dzika - oświadczył tajemniczo Starszy z Młodszych,wskazując na błotnistą polną drogę. Wymienieliśmy z mężem spojrzenia.

- To ślad krowy, synku - wyrok był bezlitosny.

- Zabieram tę końską szczękę do domu - oświadczył Najmłodszy, któremu pozwoliliśmy na zbadanie szczątków czerepu znalezionego w lesie. Wróciliśmy inną drogą. Nie mógł nam darować, że nie pozwoliliśmy zabrać mu chociaż zęba.

- Patrzcie chłopcy, to jest szkółka leśna - Mamieszóstki zebrało się na edukację przyrodniczą.

- To znaczy?

- To znaczy, że drzewa uczą się tu rosnąć - usiłowałam wybrnąć.

- A gdzie są nauczyciele?

- To te duże drzewa.

- Rzeczywiście. Tamto nawet przypomina panią ze świetlicy.

Mamaszóstki podczas porannej przejażdżki na rowerze nie wyrobiła na ostrym zakręcie, starając się ominąć szlaban zamykający wjazd do lasu i wylądowała w jeżynach, gubiąc w zaroślach okulary. 

Ale to po prostu jedne z tych chwil, które będzie się kiedyś wspominać. Żal było kończyć majówkę. Nie tylko mnie.

- Wiecie co, wcale się nie kłóciliście podczas tego wyjazdu - podsumowała nas Młodsza. Wiemy. Jak tylko nadarzy się długi weekend, znów wyjedziemy na wieś. Natura prostuje wiele spraw. Jeżeli macie kogoś, kto da wam klucz do wiejskiego domku za prace ogródkowe - polecam! Jeśli chcecie poznać ukryte wartości członków swojej rodziny, oczywiście.

Komentarze

  1. wieczna opiekunka15 maja 2015 00:14

    Cudowna sprawa :) wypady z rodzinka to jest to ! Ciekawy blog :) pozdrawiam cieplo.
    uposledzona.blogujaca.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. majówka pełna przygód super :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jeszcze jeden żonkil, czyli ... gdybym znała Kadisz

W rankingu

Inny świat