Wyłącznik

Uważam, że każde, absolutnie każde urządzenie powinno mieć wyłącznik. Człowiek również.

Tak, trochę ostrą jazdę miałam przez ostatnie tygodnie. Biorąc pod uwagę fakt, że ferie są, a raczej powinny być okresem relaksu, odpoczynku, wypoczynku, oderwania się od codzienności, oderwałam się od jednych spraw, ale inne wciągnęły mnie jak wir na rzece. Skutkiem był wygląd mombie, choć dzieci już szkolne, bez pieluch, bez cyca - pozory mylą. Gdzieś coś tu napisać, tam narysować, tu wybrać, tam powiesić, tu ogarnąć, tam przejrzeć, tu zanieść, tam stawić się na wezwanie i przedstawić dokumenty (które wcześniej pozyskać lub odnaleźć). I w ten sposób weekend z dwiema ważnymi wystawami witałam na prochach przeciwmigrenowych, najsilniejszych, jakie w życiu brałam.

Efekty pozazmysłowe miłe są, owszem, ale organizm zażądał przerwy. Mało słuchałam, więc Oko Opatrzności czuwało i wczorajszy dzień, zaplanowany od A do Z rozpoczął się ... nie nie przejrzeniem maili, prasówką, a następnie sprawami urzędowymi, które do załatwienia zostały, tylko komunikatem telefonu, że nie widzi karty SIM. Nie chciałam się wyłączyć, nie umiałam, nie potrafiłam, więc zrobił to za mnie telefon - moja osobista komórka, z której dostępna jestem niemal 24/7 mailowo, smsowo, telefonicznie, facebookowo.

Najpierw czułam złość i rozgoryczenie. Bo tu i tam trzeba było zadzwonić. Być na zawołanie. Maile laptopowo ogarnęłam. Dzieci też ogarnęły się wzorowo same. Około południa przyzwyczaiłam się do milczącej komórki. W pracy byłam przed czasem - zarówno w jednej, jak i drugiej - wykazując się niezłą formą zarówno fizyczną jak i psychiczną. Pod koniec dnia czułam, że kwitnę, ponieważ wiedziałam już, że nikt i nic, żaden dzwonek, sms czy Facebook, nikt i nic nie odezwie się - bo jak? Wieczorem wracając z pracy dałam się przedostatniej latorośli namówić na chrupki serowe i gdy weszłam do mijanego zwykle w biegu prywatnego sklepiku... kupiliśmy i chrupki i warzywa. Gdy w domu w porze kolacji zapachniało po królewsku ugotowaną na koniec dnia zupą, nasycającą powietrze aromatem czosnku i świeżego tymianku, pomyślałam, że kiedyś przecież żyliśmy bez komórek, bez smyczy, każdy wiedział, co do niego należy, nikt nikogo nie trzymał na uwięzi nękających dzwonków...

I choć żal mi trochę było, że moje smsy nie dodały punktów tu i ówdzie na Blogu Roku, to wieczorem pomyślałam, że może tak miało być. Moja faworytka (pozdrawiam dzieciowo!) weszła do finału, więc pozytywne fluidy przynajmiej działały, gdy elektronika zawiodła.

Dziś też wstałam z myślą, że niczego NIE MUSZĘ. Telefon wciaż karty SIM nie widzi, ale ja widzę dzieci, dom, męża. Kiedyś pójdę do serwisu (już odnalazłam kartę gwarancyjną), naprawią mi w sprzęcie co trzeba. Teraz ja naprawiam coś w sobie.

P.S. Dziękuję S. za przypomnienie mi w pracowwni w piątkową noc Maroka. Było tak, że z Afryki nie dało się wysyłać smsów, tylko maile, gdy złapało się wifi w hotelu. Wróciłam z Maroka świeża i żywa, choć przez tydzień żyłam w innym świecie. Dzisiaj śniło mi się, że byłam w Iraku - może to był Bagdad, może inne miasto, którego nigdy nie widziałam. Najwyraźniej czas pomyśleć o podróży. O chwili dla siebie. Wyłącznie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jeszcze jeden żonkil, czyli ... gdybym znała Kadisz

W rankingu

Inny świat