"Nie wierzę w Boga" - czyli ziarno od plew
Pewnego ponurego dnia jedna z moich latorośli powiedziała:
- Nie wierzę w Boga.
Latorośl ma lat niespełna 14, chodzi do gimnazjum, jest istotą bystrą i wrażliwą, trochę postrzeloną (póki co wolno mi sądzić, że to przez ten głupi wiek) i o inteligencji stanowczo wyższej niż przeciętna. Dlatego to zdanie, wypowiedziane swobodnie w trakcie dłuższej dyskusji od tematów wiary, metafizyki i kultu dość odległej, dało mi do myślenia.
Mogłabym natychmiast wskazać palcem winowajcę, ale ponieważ jest karykaturą katechety - czyli tym wszystkim, czym katecheta niestety jest, choć według mnie, być nie powinien - nie chciało mi się do jego postaci w rozmowie nawiązywać. Każda myśl mu poświęcona, to myśl stracona.
A czy Bóg?
Od kilku dobrych tygodni zastanawiam się gdzie jest granica między wiarą a religią, ponieważ tożsame nie są. Dlaczego?
Postrzegam wiarę (religijną) jako coś stałego, monumentalnego, niezmiennego, do czego zawsze można się odwołać, kiedy zabraknie sił, skąd można czerpać energię, gdy wszystkie inne źródła zawiodą. Wiara nie ma twarzy człowieka, jest "magazynem" energii. Wiara w Absolut, w byt czy w niebyt, gdzie wszystko ma swój początek i koniec niczym się nie różni od wiary w Boga. Niczym, poza religią.
Religia to nazwanie bóstwa, nadanie mu pewnych cech, określenie sfery boskiej oraz doktryn, na których religia się opiera, a także wyznaczenie sposobów manifestacji czy kultu (jak znak krzyża) oraz naznaczenie jednostek odpowiedzialnych za przestrzeganie zasad kultu (jak duchowni). Jest w religii jeszcze jeden fenomen - duchowość czyli mistyka, czyli zdolność doświadczania pozazmysłowego ("widzenia").
Bardziej ogólnie ujmując, jeśli wiara (czyli np. że jest Bóg, Demiurg czy inny byt lub niebyt) jest jedzeniem, to religia jest sposobem, w jaki owo pożywienie się zdobywa czy spożywa. Ateista, który wierzy (uwaga - wierzy!), że Bóg nie istnieje, również karmi się wiarą, ma tylko mniej wyrafinowane, za przeproszeniem, sztućce.
Dość filozofii, wróćmy na moje domowe poletko. Zdawałby się, że krzyż na ścianie, znajomość rytuałów, okazjonalne chodzenie do kościoła, czytywanie Biblii, a nawet dyskusje na religijne tematy jednoznacznie określają miejsce jednostki. Tymczasem ... potrzebne jest jeszcze sacrum. Czyli dystans. Czyli czczenie. Czyli "Bój się Boga!"
I tu moja Gimnazjalistka powiedziała nie. I nawet wiem, dlaczego. Ponieważ sacrum preferowane przez katechetę jest profanum dla Małej Mi i jej podobnych. Dla mnie również. Co wcale nie oznacza, że nie wierzymy.
Gimnazjalistka uzyskała ode mnie pozwolenie na rezygnację z lekcji religii. Powiedziałam, że podpiszę, co trzeba. Po namyśle odpowiedziała, że jednak będzie chodzić. Najwyraźniej, moje zapewnienie dało jej wentyl, dzięki czemu potrafi sobie z głupotą katechety radzić.
Nie mamy w domu oporów, żeby o religii rozmawiać. Wiara jest jednak sprawą osobistą, która buduje się powoli, na tkance niezwykle wrażliwej. Aby mieć szacunek do innych religii, trzeba rozumieć swoją, znać jej zasady. Można się z nimi zgadzać lub nie - to rzecz osobna.
Ja na przykład odkryłam już kilka dekad temu, że chodzenie do kościoła bardzo mi szkodzi, ponieważ mam alergię na św. Pawła i innych mizoginów. W przypadku kontaktu z alergenem występuje u mnie pięć z sześciu objawów opętania, czyli (cytując mądrości wyniesione przez Mi z lekcji religii):
1. Wrogość do kapłanów i osób modlących się (modlących się o upokorzenie kobiet, nota bene);
2. Bluźnienie i przeklinanie ( choć Bóg jeden wie, jak bardzo się powstrzymuję, to jednak uwłaczam Szawłowi-Pawłowi, nie pozostawiam suchej nitki);
3. Niechęć do rzeczy poświęconych np. krzyż, medalik (to akurat wada genetyczna, nieoperacyjna - niechęć dotyczy również autografów i namaszczeń wszelkiego rodzaju, religijnych czy świeckich);
4. Mówienie i rozumienie nieznanych języków, mówienie nieswoim głosem (nie przeklinam w ojczystym, to jasne!);
5. Występowanie tajemniczych zjawisk w otoczeniu, lewitacje (kiedyś podczas mszy spadł w mojej obecności świecznik, a nad lewitacją nie panuję - po prostu wynosi mnie z kościoła).
Proponujecie egzorcyzmy?
- Nie wierzę w Boga.
Latorośl ma lat niespełna 14, chodzi do gimnazjum, jest istotą bystrą i wrażliwą, trochę postrzeloną (póki co wolno mi sądzić, że to przez ten głupi wiek) i o inteligencji stanowczo wyższej niż przeciętna. Dlatego to zdanie, wypowiedziane swobodnie w trakcie dłuższej dyskusji od tematów wiary, metafizyki i kultu dość odległej, dało mi do myślenia.
Mogłabym natychmiast wskazać palcem winowajcę, ale ponieważ jest karykaturą katechety - czyli tym wszystkim, czym katecheta niestety jest, choć według mnie, być nie powinien - nie chciało mi się do jego postaci w rozmowie nawiązywać. Każda myśl mu poświęcona, to myśl stracona.
A czy Bóg?
Od kilku dobrych tygodni zastanawiam się gdzie jest granica między wiarą a religią, ponieważ tożsame nie są. Dlaczego?
Postrzegam wiarę (religijną) jako coś stałego, monumentalnego, niezmiennego, do czego zawsze można się odwołać, kiedy zabraknie sił, skąd można czerpać energię, gdy wszystkie inne źródła zawiodą. Wiara nie ma twarzy człowieka, jest "magazynem" energii. Wiara w Absolut, w byt czy w niebyt, gdzie wszystko ma swój początek i koniec niczym się nie różni od wiary w Boga. Niczym, poza religią.
Religia to nazwanie bóstwa, nadanie mu pewnych cech, określenie sfery boskiej oraz doktryn, na których religia się opiera, a także wyznaczenie sposobów manifestacji czy kultu (jak znak krzyża) oraz naznaczenie jednostek odpowiedzialnych za przestrzeganie zasad kultu (jak duchowni). Jest w religii jeszcze jeden fenomen - duchowość czyli mistyka, czyli zdolność doświadczania pozazmysłowego ("widzenia").
Bardziej ogólnie ujmując, jeśli wiara (czyli np. że jest Bóg, Demiurg czy inny byt lub niebyt) jest jedzeniem, to religia jest sposobem, w jaki owo pożywienie się zdobywa czy spożywa. Ateista, który wierzy (uwaga - wierzy!), że Bóg nie istnieje, również karmi się wiarą, ma tylko mniej wyrafinowane, za przeproszeniem, sztućce.
Dość filozofii, wróćmy na moje domowe poletko. Zdawałby się, że krzyż na ścianie, znajomość rytuałów, okazjonalne chodzenie do kościoła, czytywanie Biblii, a nawet dyskusje na religijne tematy jednoznacznie określają miejsce jednostki. Tymczasem ... potrzebne jest jeszcze sacrum. Czyli dystans. Czyli czczenie. Czyli "Bój się Boga!"
I tu moja Gimnazjalistka powiedziała nie. I nawet wiem, dlaczego. Ponieważ sacrum preferowane przez katechetę jest profanum dla Małej Mi i jej podobnych. Dla mnie również. Co wcale nie oznacza, że nie wierzymy.
Gimnazjalistka uzyskała ode mnie pozwolenie na rezygnację z lekcji religii. Powiedziałam, że podpiszę, co trzeba. Po namyśle odpowiedziała, że jednak będzie chodzić. Najwyraźniej, moje zapewnienie dało jej wentyl, dzięki czemu potrafi sobie z głupotą katechety radzić.
Nie mamy w domu oporów, żeby o religii rozmawiać. Wiara jest jednak sprawą osobistą, która buduje się powoli, na tkance niezwykle wrażliwej. Aby mieć szacunek do innych religii, trzeba rozumieć swoją, znać jej zasady. Można się z nimi zgadzać lub nie - to rzecz osobna.
Ja na przykład odkryłam już kilka dekad temu, że chodzenie do kościoła bardzo mi szkodzi, ponieważ mam alergię na św. Pawła i innych mizoginów. W przypadku kontaktu z alergenem występuje u mnie pięć z sześciu objawów opętania, czyli (cytując mądrości wyniesione przez Mi z lekcji religii):
1. Wrogość do kapłanów i osób modlących się (modlących się o upokorzenie kobiet, nota bene);
2. Bluźnienie i przeklinanie ( choć Bóg jeden wie, jak bardzo się powstrzymuję, to jednak uwłaczam Szawłowi-Pawłowi, nie pozostawiam suchej nitki);
3. Niechęć do rzeczy poświęconych np. krzyż, medalik (to akurat wada genetyczna, nieoperacyjna - niechęć dotyczy również autografów i namaszczeń wszelkiego rodzaju, religijnych czy świeckich);
4. Mówienie i rozumienie nieznanych języków, mówienie nieswoim głosem (nie przeklinam w ojczystym, to jasne!);
5. Występowanie tajemniczych zjawisk w otoczeniu, lewitacje (kiedyś podczas mszy spadł w mojej obecności świecznik, a nad lewitacją nie panuję - po prostu wynosi mnie z kościoła).
Proponujecie egzorcyzmy?
Jakie tam egzorcyzmy, podpisuję się pod każdą literą!
OdpowiedzUsuń