Walka z remontem, wirusami i systemem - czyli ... walę tynki i nie tylko
Ostatnie dwa tygodnie upłynęły mi pod znakiem walki. Jestem w tym dobra (podobno), ponieważ dla zodiakalnego Skorpiona, streszczając mocno, Mars, walka oraz łazienka to priorytety.
Punkt pierwszy: łazienka.
Ja doskonale wiem, że jeśli raz się o coś poprosiło mężczyznę, to on na pewno o tym pamięta i nie trzeba mu przypominać co pół roku. Remont łazienki rozpoczął się ... kilka półroczy temu - trwa od A.D. 2013 tak z grubsza. Przechodził różne etapy:
1. Stan wyjściowy
2. Etap zaawansowanego projektowania
3. Etap "stan surowy"
4. Etap "Soczi" :lol:
Na zakończenie czwartego półrocza życzyłabym sobie ukończenia obiektów użyteczności publicznej (osiem osób, to już publika, nieprawdaż?), żeby móc dobierać mydelniczki, ręczniczki, zasłoneczki, kwiateczki, lusterka, puzderka... A czas nie stoi w miejscu, o nie!
Kwestia druga, to wirus. Paskudny. Atakuje znienacka. Całkiem możliwe, że przytachałam go z placówki jako nosicielka (personel placówki częściowo poległ, stąd wniosek). Najmłodszy przejął go zaś w całej rozciągłości do tego stopnia, że w ciągu 24 godzin zwykły, nie budzący specjalnego niepokoju kaszel przeszedł w głęboką obturację oskrzeli. Efekt - jedna moja nieprzespana noc przy nękanym głębokimi dusznościami małolacie i tydzień zwolnienia, żeby podawać młodemu antybiotyk i leki rozkurczające oskrzela. Wiecie, że Mamaszóstki kocha pediatrów, których zna od ponad dwóch dekad. I pediatrzy też zapewne kochają Mamęszóstki, ponieważ się nie narzuca z katarami i takimi tam. Usług nie nadużywa, a jak z czymś przyjdzie, to ... na pewno nie będzie problemu z ICD-10. Pediatra podzieliła się wiedzą na temat wirusa grypopodobnego, który atakuje nawet ludzi, którzy zwykle nie chorują, a ja upubliczniam (Warszawa i okolice): nie lekceważcie!
Ostatni na tapecie dziś system. Zaczęło się od systemu w smartfonie, czyli telefonie, który próbuje za mnie myśleć, ale chyba niespecjalnie mu to wychodzi. Poszłam, żeby wyprostowali mu to i owo. Z serwisu odesłali mnie do punktu obsługi klienta operatora sieci. Wymienili mi tam kartę SIM, bo nie czaiła bazy. Mojej bazy- zaznaczam - a ja nie robię notatek w Exelu, więc wymagam od sprzętu co najmniej tego samego. Widocznie się przeliczyłam z możliwościami współczesnej elektroniki ( a jak nie, to mi Najstarsza, która audiofonologię z protetyką słuchu na WUM właśnie parę dni temu zamieniła na PW, Wydział Elektroniki, na pewno wszystko wytłumaczy), ponieważ ... okazało się, że karta SIM aż tak stara nie jest, żeby ją wymieniać, ale skoro nie czai, to ... na pewno nie moja, czyli klientki-abonentki wina. Przyznam, że przyzwyczajona do dobrodziejstw współczesności oraz tego, że jak już ruszę wszystkie swoje cztery litery, to dostaję, co chcę, zawiodłam się. Po godzinie telefon był dalej głuchy i martwy. Moje przedwalentynkowe umizgi do telefonicznego biura obsługi abonenta dały tyle, że pan, który właczył się po 32 minutach sugestywnego, uwodzącego i wprowadzającego w pozytywny trans głosu z automatu zapewnił mnie, że niepotrzebnie się stresuję, ponieważ aktywacja karty SIM może potrwać do 24 godzin. Po raz pierwszy trzynastego i w piątek zostałam wystrychnięta na dudka, ale to na pewno przez te Walentynki, serduszka oraz inne zdradliwe pułapki zastawione na kochających w sobotę. Rozdrabniać się nie będę - dość, że brak telefonu zaczął mi doskwierać, kiedy miałam zrobić przelew i okazało się, że ... kod powinien przyjść na martwy numer mojego smartfona. Po tygodniu od awarii odzyskałam łączność ze światem. Ale ... mimo wszystko, to był dobry tydzień. Wirusy pokonane, idzie wiosna, telefon działa, życie trwa. I mogłam być wszędzie, a geolokalizacja Google nic o tym nie wie, ha, ha!
Punkt pierwszy: łazienka.
Ja doskonale wiem, że jeśli raz się o coś poprosiło mężczyznę, to on na pewno o tym pamięta i nie trzeba mu przypominać co pół roku. Remont łazienki rozpoczął się ... kilka półroczy temu - trwa od A.D. 2013 tak z grubsza. Przechodził różne etapy:
1. Stan wyjściowy
2. Etap zaawansowanego projektowania
3. Etap "stan surowy"
4. Etap "Soczi" :lol:
Na zakończenie czwartego półrocza życzyłabym sobie ukończenia obiektów użyteczności publicznej (osiem osób, to już publika, nieprawdaż?), żeby móc dobierać mydelniczki, ręczniczki, zasłoneczki, kwiateczki, lusterka, puzderka... A czas nie stoi w miejscu, o nie!
Kwestia druga, to wirus. Paskudny. Atakuje znienacka. Całkiem możliwe, że przytachałam go z placówki jako nosicielka (personel placówki częściowo poległ, stąd wniosek). Najmłodszy przejął go zaś w całej rozciągłości do tego stopnia, że w ciągu 24 godzin zwykły, nie budzący specjalnego niepokoju kaszel przeszedł w głęboką obturację oskrzeli. Efekt - jedna moja nieprzespana noc przy nękanym głębokimi dusznościami małolacie i tydzień zwolnienia, żeby podawać młodemu antybiotyk i leki rozkurczające oskrzela. Wiecie, że Mamaszóstki kocha pediatrów, których zna od ponad dwóch dekad. I pediatrzy też zapewne kochają Mamęszóstki, ponieważ się nie narzuca z katarami i takimi tam. Usług nie nadużywa, a jak z czymś przyjdzie, to ... na pewno nie będzie problemu z ICD-10. Pediatra podzieliła się wiedzą na temat wirusa grypopodobnego, który atakuje nawet ludzi, którzy zwykle nie chorują, a ja upubliczniam (Warszawa i okolice): nie lekceważcie!
Ostatni na tapecie dziś system. Zaczęło się od systemu w smartfonie, czyli telefonie, który próbuje za mnie myśleć, ale chyba niespecjalnie mu to wychodzi. Poszłam, żeby wyprostowali mu to i owo. Z serwisu odesłali mnie do punktu obsługi klienta operatora sieci. Wymienili mi tam kartę SIM, bo nie czaiła bazy. Mojej bazy- zaznaczam - a ja nie robię notatek w Exelu, więc wymagam od sprzętu co najmniej tego samego. Widocznie się przeliczyłam z możliwościami współczesnej elektroniki ( a jak nie, to mi Najstarsza, która audiofonologię z protetyką słuchu na WUM właśnie parę dni temu zamieniła na PW, Wydział Elektroniki, na pewno wszystko wytłumaczy), ponieważ ... okazało się, że karta SIM aż tak stara nie jest, żeby ją wymieniać, ale skoro nie czai, to ... na pewno nie moja, czyli klientki-abonentki wina. Przyznam, że przyzwyczajona do dobrodziejstw współczesności oraz tego, że jak już ruszę wszystkie swoje cztery litery, to dostaję, co chcę, zawiodłam się. Po godzinie telefon był dalej głuchy i martwy. Moje przedwalentynkowe umizgi do telefonicznego biura obsługi abonenta dały tyle, że pan, który właczył się po 32 minutach sugestywnego, uwodzącego i wprowadzającego w pozytywny trans głosu z automatu zapewnił mnie, że niepotrzebnie się stresuję, ponieważ aktywacja karty SIM może potrwać do 24 godzin. Po raz pierwszy trzynastego i w piątek zostałam wystrychnięta na dudka, ale to na pewno przez te Walentynki, serduszka oraz inne zdradliwe pułapki zastawione na kochających w sobotę. Rozdrabniać się nie będę - dość, że brak telefonu zaczął mi doskwierać, kiedy miałam zrobić przelew i okazało się, że ... kod powinien przyjść na martwy numer mojego smartfona. Po tygodniu od awarii odzyskałam łączność ze światem. Ale ... mimo wszystko, to był dobry tydzień. Wirusy pokonane, idzie wiosna, telefon działa, życie trwa. I mogłam być wszędzie, a geolokalizacja Google nic o tym nie wie, ha, ha!
u nas remont był błyskawiczny w miesiąc może 2 udało się wszystko zrobić.. czasami tak bywa że wszystko wali się i trzeba walczyć o wszystko
OdpowiedzUsuńOj życzę powodzenia. Widzę, że jest ciekawie ;)
OdpowiedzUsuń