O historii, Warszawie i młodzieży
Mam dwóch synów, którzy chodzą do szkół mających za patrona Baczyńskiego. I nie przez przypadek. Coś w poezji Krzysztofa przyciąga. Coś w tragicznej historii młodego powstańca tkwi, że obojętnie nie da się jej potraktować.
Starszy, Licealista niedawno wrócił z wycieczki śladami patrona. Usiadł zamyślony w fotelu i widać było, że uczucia buzują jak w piecu.
- Opowiadaj... - rzucam niezbyt przytomnie, trochę skołowana katarem.
- Wiesz, o tej wycieczce nie da się powiedzieć, że była ... fajna...
Nie da się. Szucha. Pawiak. Pałac Blanka. Powązki.
- I wiesz, mamo, on mógł wyjechać. Mógł przeżyć na emigracji. Miał zapewniony wyjazd. Nie musiał walczyć.
Nie musiał. Ale inne czasy, inne wychowanie, inna odpowiedzialność... Wbudowany patriotyzm i obowiązek walki za Ojczyznę, za miasto, za każdy jego kamień - w pakiecie z życiem. Może za wielka to była odpowiedzialność na barkach dwudziestolatka - wrażliwego poety, kochanego i kochającego syna i męża. Brzmiało groteskowo "żołnierz - poeta"...
- Tak głupio zginął... Miał wartę w oknie i snajper z Teatru Wielkiego, wiesz...
Coś mną targa na słowo "głupio", ale zagryzam wargi i milczę. Młody musi to zderzenie pokoleń i czasów przeżyć sam, w głębi siebie. Porównać własne życie z życiem rówieśników sprzed siedmiu czy ośmiu dekad. On dziś zastanawia się, jak zyskać szacunek i poważanie innych - czy eleganckim strojem, wykształceniem, kulturą bycia czy też pewnym źródłem utrzymania - a może tym wszystkim po trochu? Baczyński na pewno też nad tym się zastanawiał. Zanim zrobił maturę. Zanim wyjechał na ostatnie wakacje. Zanim ...
Wojna, bezlitosna walka, odczłowieczenie, dehumanizacja - czy może być coś gorszego, co poniewiera wychowanym na solidnych podstawach młodym, wrażliwym człowiekiem? Dźwigał w sobie tę śmierć od kilku lat. Był z nią pogodzony. Taki los przeczuwał, taki los wolał wybrać, tak było łatwiej znieść ból po stracie bliskich, kolegów, przyjaciół:
"(...)
Nie umiem, matko, nazwać, nazbyt boli,
nazbyt mocno śmierć uderza zewsząd.
Miłość, matko - już nie wiem, czy jest.
Nozdrza rozdęte z daleka Boga wietrzą.
Miłość - cóż zrodzi - nienawiść, struny łez.
Ojcze, broń dźwigam pod kurtką,
po nocach ciemno - walczę, wiary więdną.
Ojcze - jak tobie - prócz wolności może i dzieło,
może i wszystko jedno.
Dzień czy noc - matko, ojcze - jeszcze ustoję
w trzaskawicach palb, ja, żołnierz, poeta, czasu kurz.
Pójdę dalej - to od was mam: śmierci się nie boję (...)"
Był jak lipy szelest. Tej czarnoleskiej. Dla mnie. Dlatego moim dzieciom, które urodziły się na Mokotowie i Woli, a Powiśle i Starówkę znają ze spacerów historia Warszawy obojętna nie jest. Kawałek tej historii w ich osobistym życiu zawdzięczają Baczyńskiemu. I to, że nie unikamy tematów trudnych. I to, że sprzeczamy się do późnej nocy. I to, że czytamy, szukamy, nawzajem się od siebie ucząc. Co odziedziczą po nas nasze dzieci tworzy się od samego początku. Kim będą, jakie cele w życiu będą im przyświecać, jakich wyborów dokonają w życiu... Chciałabym, aby żyli świadomie. Dziś patriotyzm jest inny. Nawet jeśli młody oświadcza, że w przyszłości chce pracować na lotnisku w Dubaju, traktujemy to poważnie, ale nie w kategoriach zdrady obywatelstwa czy religii. Jednocześnie nie mówimy też "Wyjedź, wszędzie będzie ci lepiej niż w tym kraju". Bo to jest kraj, który uczy cierpliwości, niepoddawania się i przystosowania. Kraj, gdzie niewielkimi środkami można osiągnąć wiele. Kraj, gdzie zawsze co najmniej dwóch się bije, a trzeci korzysta, a ty, synu, córko, masz nie zgłupieć i nie dać się zwariować. Wybierz, co ci serce karze, a ... "niebo złote ci otworzę".
Nie jestem warszawianką z urodzenia, ale historia tego miasta, innego niż wszystkie, tak wbiła się w moje życie, że mogę być tylko wdzięczna stolicy, że przygarnęła płocczankę wszem i wobec od najmłodszych lat głoszącą, że nie lubi Warszawy. Nie lubię jej zgiełku, hałasu, obojętności masy ludzkiej. Ale jestem pełna podziwu dla jej mieszkańców, którzy 70 lat temu walczyli o to, byśmy nie mówili dziś w Warszawie ani po niemiecku ani po rosyjsku (chyba że mamy akurat na to ochotę). Oraz tych, którzy wrócili w styczniu 1945 roku, by zamieszkać na gruzach i codziennie w czynie społecznym, świątek czy piątek gołymi rękami przerzucali cegłę po cegle, by z hałd kamieni, poskręcanego żelastwa i resztek przedmiotów oczyścić ulice miasta, którego nie było. Którzy wrócili do ruin, do grobów, choć wszyscy im mówili, że Warszawy już nie ma. Którzy w grupach ekshumacyjnych wydobywali setki tysięcy ciał i szczątków w różnym stanie rozkładu, by przenieść je w godne miejsce i pochować tam, gdzie możemy dziś oddać cześć pamięci poległym. I nie ma w moich słowach ani krzty patosu ani powielanych frazesów karmionych martyrologią. Dziś te groby są pomnikami przeszłości, na której nasze dzieci zbudują swój świat. Aby był lepszy i wspanialszy warto, by znały historię.
Starszy, Licealista niedawno wrócił z wycieczki śladami patrona. Usiadł zamyślony w fotelu i widać było, że uczucia buzują jak w piecu.
- Opowiadaj... - rzucam niezbyt przytomnie, trochę skołowana katarem.
- Wiesz, o tej wycieczce nie da się powiedzieć, że była ... fajna...
Nie da się. Szucha. Pawiak. Pałac Blanka. Powązki.
- I wiesz, mamo, on mógł wyjechać. Mógł przeżyć na emigracji. Miał zapewniony wyjazd. Nie musiał walczyć.
Nie musiał. Ale inne czasy, inne wychowanie, inna odpowiedzialność... Wbudowany patriotyzm i obowiązek walki za Ojczyznę, za miasto, za każdy jego kamień - w pakiecie z życiem. Może za wielka to była odpowiedzialność na barkach dwudziestolatka - wrażliwego poety, kochanego i kochającego syna i męża. Brzmiało groteskowo "żołnierz - poeta"...
- Tak głupio zginął... Miał wartę w oknie i snajper z Teatru Wielkiego, wiesz...
Coś mną targa na słowo "głupio", ale zagryzam wargi i milczę. Młody musi to zderzenie pokoleń i czasów przeżyć sam, w głębi siebie. Porównać własne życie z życiem rówieśników sprzed siedmiu czy ośmiu dekad. On dziś zastanawia się, jak zyskać szacunek i poważanie innych - czy eleganckim strojem, wykształceniem, kulturą bycia czy też pewnym źródłem utrzymania - a może tym wszystkim po trochu? Baczyński na pewno też nad tym się zastanawiał. Zanim zrobił maturę. Zanim wyjechał na ostatnie wakacje. Zanim ...
Wojna, bezlitosna walka, odczłowieczenie, dehumanizacja - czy może być coś gorszego, co poniewiera wychowanym na solidnych podstawach młodym, wrażliwym człowiekiem? Dźwigał w sobie tę śmierć od kilku lat. Był z nią pogodzony. Taki los przeczuwał, taki los wolał wybrać, tak było łatwiej znieść ból po stracie bliskich, kolegów, przyjaciół:
"(...)
Nie umiem, matko, nazwać, nazbyt boli,
nazbyt mocno śmierć uderza zewsząd.
Miłość, matko - już nie wiem, czy jest.
Nozdrza rozdęte z daleka Boga wietrzą.
Miłość - cóż zrodzi - nienawiść, struny łez.
Ojcze, broń dźwigam pod kurtką,
po nocach ciemno - walczę, wiary więdną.
Ojcze - jak tobie - prócz wolności może i dzieło,
może i wszystko jedno.
Dzień czy noc - matko, ojcze - jeszcze ustoję
w trzaskawicach palb, ja, żołnierz, poeta, czasu kurz.
Pójdę dalej - to od was mam: śmierci się nie boję (...)"
Był jak lipy szelest. Tej czarnoleskiej. Dla mnie. Dlatego moim dzieciom, które urodziły się na Mokotowie i Woli, a Powiśle i Starówkę znają ze spacerów historia Warszawy obojętna nie jest. Kawałek tej historii w ich osobistym życiu zawdzięczają Baczyńskiemu. I to, że nie unikamy tematów trudnych. I to, że sprzeczamy się do późnej nocy. I to, że czytamy, szukamy, nawzajem się od siebie ucząc. Co odziedziczą po nas nasze dzieci tworzy się od samego początku. Kim będą, jakie cele w życiu będą im przyświecać, jakich wyborów dokonają w życiu... Chciałabym, aby żyli świadomie. Dziś patriotyzm jest inny. Nawet jeśli młody oświadcza, że w przyszłości chce pracować na lotnisku w Dubaju, traktujemy to poważnie, ale nie w kategoriach zdrady obywatelstwa czy religii. Jednocześnie nie mówimy też "Wyjedź, wszędzie będzie ci lepiej niż w tym kraju". Bo to jest kraj, który uczy cierpliwości, niepoddawania się i przystosowania. Kraj, gdzie niewielkimi środkami można osiągnąć wiele. Kraj, gdzie zawsze co najmniej dwóch się bije, a trzeci korzysta, a ty, synu, córko, masz nie zgłupieć i nie dać się zwariować. Wybierz, co ci serce karze, a ... "niebo złote ci otworzę".
Nie jestem warszawianką z urodzenia, ale historia tego miasta, innego niż wszystkie, tak wbiła się w moje życie, że mogę być tylko wdzięczna stolicy, że przygarnęła płocczankę wszem i wobec od najmłodszych lat głoszącą, że nie lubi Warszawy. Nie lubię jej zgiełku, hałasu, obojętności masy ludzkiej. Ale jestem pełna podziwu dla jej mieszkańców, którzy 70 lat temu walczyli o to, byśmy nie mówili dziś w Warszawie ani po niemiecku ani po rosyjsku (chyba że mamy akurat na to ochotę). Oraz tych, którzy wrócili w styczniu 1945 roku, by zamieszkać na gruzach i codziennie w czynie społecznym, świątek czy piątek gołymi rękami przerzucali cegłę po cegle, by z hałd kamieni, poskręcanego żelastwa i resztek przedmiotów oczyścić ulice miasta, którego nie było. Którzy wrócili do ruin, do grobów, choć wszyscy im mówili, że Warszawy już nie ma. Którzy w grupach ekshumacyjnych wydobywali setki tysięcy ciał i szczątków w różnym stanie rozkładu, by przenieść je w godne miejsce i pochować tam, gdzie możemy dziś oddać cześć pamięci poległym. I nie ma w moich słowach ani krzty patosu ani powielanych frazesów karmionych martyrologią. Dziś te groby są pomnikami przeszłości, na której nasze dzieci zbudują swój świat. Aby był lepszy i wspanialszy warto, by znały historię.
Komentarze
Prześlij komentarz