Wolisz synka czy córeczkę?

Będzie długo, uprzedzam. Długo, bo jestem matką ze stażem dwudziestoletnim.

Dawno temu się to zaczęło. Minęły dwie dekady od pierwszego brzuszka, pierwszych myśli, układania puzzli pod abstrakcyjnymi tytułami "Ciąża", "Dziecko", "Córeczka", "Synek", a także "Mama" oraz "Tata". Potem było już łatwiej, ponieważ było o te dwa ostatnie tytuły mniej.

Dziś, kiedy Najstarsza za kilka dni będzie świętować dwudziestkę, a Najmłodszy w tym samym miesiącu skończy lat siedem, myślę, jak każdej jesieni, jak to było, kiedy po kolei, każde z nich mieszkało w niesłonecznym świecie mojego ciała, a ja dumałam o tym, kim będzie. Mogłabym napisać, że mnie już to nie dotyczy, że było, minęło, zostały tylko strzępy pamięci - ale to nie tak.

Profesor Dumbledore (jedna z czterech moich ulubionych postaci z Harrego Pottera) miał w swoim gabinecie coś, co nazywało się "myślodsiewnią". Ja też mam taką, gdzieś w sobie. Czasami, kiedy robię porządki i natrafię na zapomniany fragment przeszłości, wspomnienia łączą się, nabierają barw, szczegółów, kształtów, treści. I prościej mi o nich myśleć, ponieważ nie łapię się z każdą myślą za brzuch, by uspokoić drążcą w środku istotkę.

Wolisz synka czy córeczkę?
Nie wolę. Najpierw chciałam mieć syna, żeby zrealizować własne marzenia z dzieciństwa, kiedy do rodziców nawet nie mogłam wystąpić z petycją o starszego brata. Sądziłam, że  byłby większy, silniejszy i na pewno potrafiłby szybko dać w pysk temu koledze, który wyzywał mnie od okularnic w drugiej klasie. Ale starszego brata nie miałam, więc koledze sama dałam w pysk. Drzwiami od toalety. Męskiej. Natomiast starszy brat koleżanki, której przez krótki moment zazdrościłam, sam potrafił siostrze wtłuc, czym popełnił w moich oczach świętokradztwo. Od tej pory starszy brat został zdetronizowany. Do czasu pierwszej ciąży. Bo gdyby tak mieć synka i wychować go na idealnego starszego brata?

Wolisz synka czy córeczkę?Sześć ciąż, sześć brzuszków, sześć razy po tysiąc to pytanie. Za każdym razem miałam ochotę powiedzieć, że o to się nie pyta.  Że to właśnie cała magia, ten przyjemny element nieprzewidywalności. Że chcę wszystkiego, byle zdrowe było.

Kiedyś, gdy miałam tyle lat, co Najstarszy teraz, przyjechał do nas w odwiedziny wujek z antypodów. Choć widział nas w zasadzie po raz pierwszy w życiu (miałam chyba rok, gdy wyjechał z Polski), nie obchodziło go, gdzie i jak się uczymy my dwie z siostrą. Nie pytał, co planujemy w przyszłości. Za to z uporem maniaka nakreślał świetlaną przyszłość naszemu ośmioletniemu bratu, udzielając mu życiowych rad i porad, niemal dobrodusznie ojcowskich. Tłumaczył mu, co jest na kolorowych zdjęciach w australijskim albumie, opowiadał o zwierzętach, o ludziach, o miejscach. Nie byłam zazdrosna o brata. Myślałam, że to normalne, młodszemu przecież wszystko się tłumaczy. Zabolało, gdy wujek moje pytania zignorował. Nie byłam pewna, czy zapamiętał moje i siostry imiona.

Kiedy co roku z moimi synami odwiedzam na Powązkach jego grób, nie czuję żalu. Wujek tak został wychowany. Nie on jeden. Jest mi przykro z innego powodu. Gdy patrzę na  zdjęcie wujka w mundurze udekorowanym medalami, myślę, że musiał być kimś ważnym, wielkim, ale ja nic o nim nie wiem. Ponieważ jakieś tabu zabraniało mu odpowiedzieć na kilka pytań ciekawskiej nastolatce. Ponieważ w moich wspomnieniach figuruje jako człowiek, który kobiety rolę widział w kuchni, na uboczu, z dala od ważnych spraw, o których mogli dyskutować tylko mężczyźni.

POCZĄTEK Pierwsza urodziła nam się córka. Drugi - syn. I kiedy było ich dwoje, wydawało się, że prawie wszystko się zgadza: ona wrażliwa na ból, on twardy i spokojny. Ona dobierała kolory spinek do sukienki. Ona w wieku niemowlęcym jak księżniczka na ziarnku grochu, on spał twardo, a rano budził się z potężnym rykiem stawiającym na nogi wszystkich domowników i nie ustającym, póki wrzeszczącego dzioba nie zatkało się przewidzianą dla jego wieku kaszką.

PIERWSZE WATPLIWOŚCI Pojawił się Trzeci, czyli Drugi Syn. I okazało się, że to książę na ziarnku grochu i noce miałam nieprzespane. Że starszy brat bardziej opiekuńczy niż najstarsza siostra. I że to nieprawda, że chłopcy później zaczynają mówić, ponieważ Najstarszy pod koniec drugiego roku życia mówił płynnie, zrozumiale i pełnymi zdaniami.

- Mamo, psiniośłem ci Miłka.

Najmłodszego przyniósł, uchwyciwszy go tak, jak dźwiga się rannego na polu bitwy - od tyłu, pod pachami i dłonie zaplótłszy na klatce piersiowej dwumiesięczniaka. Ja musiałam wtedy skorzystać z toalety, pralki, kuchenki - nie pamiętam - jedyne, co mi się ostało w zwojach mózgowych to wspomnienie na ten widok przerażenia, odczucia, że krew mi zatrzymała się w żyłach oraz niekontrolowanego ugięcia się nóg w kolanach. I natychmiast wyłączyłam materac i inne niskopienne elementy wystroju mieszkania z listy "bezpiecznych". To nieprawda, że przy trzecim dziecku matka robi się zobojętniała na rzeczywistość.

KOREKTA PODEJŚCIA Zważywszy, że Najstarsza w tym wieku potrafiła co najwyżej wleźć do wózka brata i odstawiać scenkę pt, "Wyjący niemowlak", przeredagowałam cały swój system wartości. Dotarło do mnie, że boleśnie dotkniętej AZS (atopowym zapaleniem skóry) istotki uwagi, troski i zabiegów od pierwszych dni życia potrzebującej wiele, nie potrafiłam wychować inaczej. Skoro odmówić jej trzeba było wszelkich kolorowych słodyczy, napojów, kupować najdroższe nietoksyczne kredki i farby, prać ubranka w płatkach i nitkach mydlanych, kupować drogie leki oraz środki higieny nie za 3 zł tylko za 30, a w jej niemowlęctwie przebiegać całą Warszawę "wte i wewte", żeby zdobyć paczkę lub kilka jedynych nieuczulających jej pieluch jednorazowych, które trzeba było mieć ze sobą u lekarza (bo przecież na codzień tylko tetra, ekologiczna, nieuczulająca, prana i prasowana tetra), gdzieś musiałam ponieść porażkę. Najstarsza miała cztery lata, kiedy rozpoczęła naukę samodzielności. Z nauką czytania, naprzemiennie. Czymś trzeba było zrekompensować dziecku brak dostępu do kuszących łakoci i przymus regularnych wizyt u specjalistów. Tak mi się wydawało. Miała pięć lat, gdy wygrałam z dziadkiem zakład o to, że dziecko pięcioletnie potrafi czytać. Dziadek poszedł za ciosem i nauczył młodą grać w szachy. 

CZASAMI TRZEBA WRZUCIĆ LUZ I POCZEKAĆ Rok później pojawiła się Druga Córka, czyli Czwarta. I wtedy kolejne mity prysły. Zwłaszcza ten, że dziewczynki są delikatne jak porcelana i że trzeba wokół nich na paluszkach i jak z jajkiem. Ponieważ Mi przesypiała całe noce. Kiedy nie spała, niezależnie od pogody i sytuacji była rozanielona i uśmiechnięta, od rana do wieczora. Zero chorób, zero przeziębień, zero alergii. Do przychodni tylko na szczepienia. I chociaż między nią a Trzecim jest tylko trochę ponad rok różnicy, to była na tyle duża, że brano ich za bliźniaki. Druga para potwierdzała za to stanowczo i dobitnie inne stereotypy - te dotyczące rozwoju mowy i odpowiedzialności. Młody śpiewnym i melodyjnym głosikiem prosił o coś, ale we własnym języku. Do końca drugiego roku, a nawet dłużej rozumiałam go tylko ja. Pozostali członkowie społeczeństwa prosili o tłumaczenie. Natomiast młoda...kontakt z otoczeniem, zarówno ten werbalny, jak i niewerbalny podjęła błyskawicznie, nauczywszy się odpowiadać uśmiechem na uśmiech nie mając nawet dwóch miesięcy, a  gaworząc ze dwa tygodnie później. Nie wiem, czy szybciej nauczyła się mówić (te sławetne trzy pierwsze słowa, czyli "dada" -tata, "mama", co się rozumie samo przez się -  oraz "prr", oznaczające kupę) czy chodzić, ponieważ obie te umiejętności zaliczyła mając nieco ponad 10 miesięcy. Za to Trzeci w wieku lat trzech rysował jak pięcio- czy sześciolatek oraz na placu zabaw przerażał wszystkie babcie nad wyraz rozwiniętą inteligencją cielesno-kinestetyczną. Natomiast Najstarszy, odczuwawszy wyraźny dystans intelektualny do młodszego rodzeństwa, podawał w przedszkolu, mając lat pięć, przepis na naleśniki i opowiadał, jak je smaży z mamą. Powiększył się również dystans ideologiczny między nim a Najstarszą, która chodziła do szkoły i to w dodatku muzycznej. Zgłupiałam. Miałam w domu uczennicę, przedszkolaka i młode "prawie" bliźniaki. To był jedyny system klasyfikacji, który mogłam stosować.

NIE MA WYJĄTKÓW POTWIERDZAJĄCYCH REGUŁĘ. WSZYSTKIE DZIECI SĄ WYJĄTKOWE Jedno dziecię chodziło do szkoły, jedno do zerówki, a dwoje do przedszkola, kiedy w naszym życiu zagościło jedyne letnie dziecko, czyli Piąty. Od początku miał życie różami usłane, ponieważ rodzinie się nieco status ekonomiczny podniósł (chwilowo nie gnębiły nas jeszcze wydatki na podręczniki szkolne, a posłaniem Najstarszego do wyższej rangą placówki obniżyliśmy comiesięczne wydatki na przedszkole). Nowy, wygodny, wypasiony wózek, kupiony bez trzymania się za kieszeń, ciuszki, bździuszki, akcesoria. Jak jedynak. Ale choć pieszczoch i przytulak, mówić nauczył się szybko i z przekonaniem. Oraz zaskakiwał wszystkich niebywałą inteligencją przestrzenną, precyzją nawigacji i świetną orientacją w terenie. Wspomnienie jego pierwszego dnia z przedszkola - w drzwiach czekała na mnie wychowawczyni, która znała już czworo naszych starszych dzieci i wydawało się, że nic nią nie wstrząśnie:

- Muszę z panią porozmawiać, ponieważ Jaś dzisiaj kilkakrotnie wyszedł z sali, odwiedził wszystkie grupy, pokój pani intendentki, kuchnię, toaletę starszaków oraz wypuścił nam z klatki chomika.

Targały mną mieszane uczucia. Nie wiedziałam, czy się rumienić ze wstydu czy z dumy. Przecież trzylatek podszedł fachowo do poznania nowego miejsca zamiast urządzić koncert wycia pod drzwiami, przerywany rozpaczliwym szlochem "Ja chcę do maaaamyyyy! - co, w tym wieku jest smutnym, ale prawdziwym standardem.

ZABAWKI I KSIĄŻKI ORAZ CO Z TEGO WYNIKA Najstarsza uwielbiała klocki. Klocki i książki. Póki nie poszła do przedszkola i nie zaraziła się lalkami. Ale lalczyna moda minęła w trzeciej klasie podstawówki i potem młoda zakopywała się w książkach i tonach pluszaków. Ostatecznie (na dzień dzisiejszy) wybrała karierę naukową. Najstarszy wydawał się być zdeklarowanym zwolennikiem lotnictwa i motoryzacji, póki nie połknął bakcyla sztuki kulinarnej. Czytanie wciągnęło go w klasie drugiej. Wsiąkł. Aktualnie jest licealistą-humanem, ale nie tumanem matematycznym  i rozważa migrację w dziedziny naukowe. Młodszy ze Starszych lubił rzeczy miłe i przytulaśne w odróżnieniu od metalicznie nieprzyjemnych. Potem rozpoczęła się u niego faza klocków Lego, która trwa do dzisiaj. Jest estetą, ma genialną wyobraźnię i zdolności manualne oraz intrapersonalne, co na dzień dzisiejszy może mu wróżyć karierę architekta lub projektanta. Młodsza - lalczyna, sukienkowa, cukierkowa  i do pewnego czasu "nasza różowość", choć całkowite przeciwieństwo siostry (niczym Alina przeciwstawiona Balladynie), nie jest słodka i uległa. Zamiast odrabiać lekcje czyta lub pisze wiersze i powieści. Czy wyrośnie z niej artystka, czy pani pedagog - nie wiem. Starszy z młodszych to miłośnik zwierząt i klocków. Z klocków i rysunków buduje swój świat, jak Młodszy ze Starszych, ale mimo niewątpliwego talentu manualnego cierpi na wyjątkowe braki w dziedzinie estetyki, co jest moją bolączką. Wsiąkał w telewizor, gdy na ekranie były filmy anglojęzyczne. Aktualnie rozpoczął naukę drugiego języka obcego i widzę, że bardzo się wkręcił. Ostatnio ze zdziwieniem przyjęłam tytuły wypożyczanych przez niego pozycji z biblioteki. Literatura, aż ciśnie się na usta, dziewczęca , czyli wątpliwości młodych nastolatek. Przypuszczam, że młody jest na etapie poszukiwania swojego celu w życiu i nie zamierzam mu w tym przeszkadzać. Najmłodszy jest wielbicielem dinozaurów i eksperymentów naukowych. Dla ton klocków zalegających w pokoju potrafi wymyślić alternatywne zastosowanie. Przełożenie myśli na obraz zajmuje mu chwilę. Mam wrażenie, że on, Najstarsza i Najstarszy to dzieci, które nigdy nie były dziećmi, ponieważ  nie było w nich wątpliwości, zawsze wiedzieli, czego chcieli. A Najstarsza i Najmłodszy swoje potrzeby sygnalizowali zawsze ostro, twardo, konkretnie i na przekór wszystkiemu i wszystkim. Co wcale nie znaczy, że ta pozostała czwórka to potulne baranki. Wiem tylko, że to nie zabawki ani czytane lektury ich ukształtowały.

PLACÓWKA KORYGUJE MYŚLENIE Przedszkole okazało się miejscem, gdzie umarło śmiercią naturalną wiele stereotypów. Najstarsza i Najstarszy przyjęli placówkę bez szlochów, ale traktowali jako dopust Boży. Trzeci wymagał silnej motywacji, wspieranej przekupstwem, żeby próg przedszkola przekroczyć. Najmłodszy, o którym za chwilę, w ogóle uznał ten etap edukacji po roku z kawałkiem za zbędny (to po prostu geniusz, który miał pecha urodzić się jako szósty w wielodzietnej rodzinie). Młodsza i Starszy z Młodszych (czyli J.) od początku traktowali przedszkole jako miejsce przyjazne. Trudno ich było z niego wyciągnąć. Mi, istotka o wybitnej inteligencji interpersonalnej  oraz społecznej traktowała je do końca jako ośrodek towarzyskich spotkań. Obecnie podobnie traktuje szkołę, co cieszy mnie nieco mniej. Starszemu z Młodszych przedszkole nieco podpadło po pierwszym roku, kiedy już poznał je w całości,  włącznie z terenami dwóch placyków zabaw. Z zajęć, które oferowało, na jego względy zasługiwał tylko język angielski. A poza tym, w domu miał się za chwilę pojawić Najmłodszy, co sprawiało, że mama nie miała się czym wyłgać i była dostępna w domu niemal 24/7 i już do końca przedszkolnej edukacji musiała przestawić się na system korupcyjny oraz kija i marchewki, żeby się nie poddać.

Najmłodszego posłałam do szkoły w wieku lat pięciu. Ponieważ nie trzymał się maminej spódnicy, inteligentnie trawestował wypowiedzi dorosłych modelując je dla własnej korzyści, w drzwiach przedszkola witał mnie fochem i narzekaniem, że znów musiał rysować szlaczki, a takie szlaczki to on sobie może w domu itede. Szkoła daje mu popalić, ponieważ młody jest bardzo młody, a materiał klasy drugiej - ambitny. Za to w gadce Najmłodszy dorównuje najstarszym koleżankom, a w walce na fizyczne argumenty nie ulega bitnym kolegom, co powoduje, że do pozycji ofiary klasowej raczej mu daleko.  Był to trudny wybór, ale świadomy. Gdybym 2 lata temu wiedziała, jak to będzie wyglądać, też bym go do tej szkoły wysłała. Ale za rok, w trzeciej klasie, mogę zdanie zmienić. Albo tak siebie i jego przygotować, żeby wyboru nie żałować.

Podsumowując: nie jest ważne, czy wolisz synka czy córeczkę. Ważne jest to, jak dziecko wychowujesz i jakie wyciągasz wnioski. Ponieważ bzdurą jest twierdzenie, że dziewczynki zawsze się mazgają, a chłopcy zawsze są dzielni, że dziewczynki zawsze dobrze się uczą, a chłopcy zawsze rozrabiają, że dziewczynki zawsze dbają o swój wygląd (no dobra, moje  dbają ;)  ), a chłopcom jest to obojętne, że dziewczynki to estetki i brzydzą się bałaganem, a chłopcy wręcz przeciwnie, że dziewczynki uwielbiają zajęcia manualne, lalki, zwierzątka i kolor różowy, a chłopcy to urodzeni konstruktorzy, inżynierowie i naukowcy. Każde jest indywidualnością, niezależnie od płci i urodzenia. Każde jest osobnym światem. A matka i ojciec tylko przez krótki czas mają szansę być w tym świecie obecni.

Komentarze

  1. Zgadzam się z Panią, nieważne jest co będzie, ważne, żeby było zdrowe. Co do stereotypów to też nie ma reguły, są chłopcy bardziej pedantyczni od dziewczynek albo dziewczynki odważniejsze od chłopców ;) Trzeba to wszystko po prostu objąć i zaakceptować. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jeszcze jeden żonkil, czyli ... gdybym znała Kadisz

W rankingu

Inny świat