Ktoś, kto marzy o twoich fałdkach
Nie przepadam za swoim wyglądem. Pół biedy z lustrem - obraz ożywa, kiedy się uśmiechnę. Gorzej z fotografią, na której zatrzymane w biegu życie wisi na mnie razem z ubraniem jak na wieszaku.
Z jednej strony fajnie jest, gdy mając lat 44 możesz wdziać na siebie rozmiar 34 i wyglądać młodo z daleka (w tym rozmiarze ubrania są wybitnie dziewczęce, to nie styl dla matron, matek szóstki i podobnych). Z drugiej ... chciałoby się mieć choć ten jeden czy dwa rozmiary więcej. Tak dla przyzwoitości chociaż ;-)
Kiedy tylko włączam internety, wszędzie krzyczą reklamy o dietach cud, o przyspieszaniu metabolizmu, o zrzucaniu kilogramów... - to nie mój świat. A nawet gorzej. Kąsa złośliwie z ekranu "Wszystkie to znamy..." Nie, nie wszystkie. Może powinnam zawiązać jakąś społeczność chudych, by wzajemnie się w tej mniejszości rozumieć i wspierać? Może zorganizować jakiś przemarsz pod tęczą czy paradę represjonowanej mniejszości kościstych?
- Źle wyglądasz , zmizerniałaś dziecko (babcia)
- A ty znowu chudsza! (koleżanka)
- Mówią o tobie, że jesteś anorektyczką (jak zwykle czuły i wrażliwy współspacz)
Przed wyjściem do pracy czy gdziekolwiek coraz dłużej wystaję przed szafą: "Nie, czarne nie...bo wyszczupla; chłodne nie... bo optycznie zmniejsza i oddala; różowe? Fuj!" W końcu ląduję odziana we wściekły łosoś lub żółcień w stylu "słoneczna Barbie", ewentualnie inne oczojebne barwy, choć to kolory nie z mojej bajki i nie z mojej półki. Przynajmniej tu jesteśmy równe - my niewiasty przed bezmiarem szafy, w której nic nie ma na ten właśnie ważny moment. Tradycyjne "Nie mam co na siebie włożyć" powoduje, że bardziej czuję się normalną kobietą niż w małej czarnej i na szpilkach.
Dlaczego o tym piszę? Kiedy krytycznym wzrokiem omiatacie w lustrzanym odbiciu własne bioderka, na których oponka, brzuszek, co to się nagle zaokrąglił czy też inne miejsca (ja ich nie znam, lecę stereotypami) - pomyślcie o chudych o właścicielkach wystających żeber i bioder, obojczyków i ramion... O tym, że my, frustratki liczące kalorie w drugą stronę, tego, kochane siostry, czego macie nadmiar, wam serdecznie zazdrościmy.
Zupełnie nie rozumiem, bo pałam żądzą odbicia do 36, ale rzut oka z drugiej strony barykady jest bardzo cenny :-)
OdpowiedzUsuń:* :* :*
OdpowiedzUsuńNapisałaś wszystko, co mi w duszy gra. Pozdrawiam, lat 38, rozmiar 34 :)
OdpowiedzUsuńoch żeby tak jeszcze można było się swobodnie powymieniać tymi fałdkami.... ja z tych co chętnie coś by oddały w dobre ręce, albo w inne części ciała :)
OdpowiedzUsuńO tym marzę :D
OdpowiedzUsuńIle korzyści dla obu stron :)
Ślicznie 44-latko w rozmiarze 34. Powiedziała matka czworga, matrona, 40-latka w rozmiarze 42 (no dobra, czasami 44) ;(
OdpowiedzUsuńRozumiem, rozumiem. Zwłaszcza podejrzenia o anoreksję. Pozdrawia właścicielka korpusu w rozm 34 i odwłoka w rozm 32.
OdpowiedzUsuńfajna figóra może kiedyś mi się uda taką mieć... marzenie ech... 30 w 48 rozmiarze to wielka przesada nigdy szczupła nie byłam ale nie umiem się wziąśc za siebie....
OdpowiedzUsuńMam siedmiomiesięczne dziecko i ważę 48 kg. W ciąży ważyłam 65 kg i wszyscy się zachwycali jak świetnie wyglądam. Teraz ciągle słyszę, że jestem "taka drobniutka", "taka chudzinka" itd. NIENAWIDZĘ tego!!! ;) Pozdrowienia!
OdpowiedzUsuńPodsumowując wypowiedzi - kochane, nie rozmiar się liczy! Gdzieś mam w rozumie i w oczach mem, obrazek na którym z grubsza 10 kościotrupów, a każdy podpisany: katolik, żyd, bogaty, biedny etc. Dodać do tego "chuda", "puszysta" - i mamy kwintesencję. Pozdrawiam Was wszystkie i we wszelkich rozmiarach :*
OdpowiedzUsuń