Prezentacja, racja, reakcja, kreacja, frustracja, socjalizacja, reaktywacja – czyli - do czego służy blog?

Nadszedł moment  na pewne podsumowania – chyba głównie dzięki wartkiemu i bliskiemu wielu tematowi szkoły (do wątku zmagań ze szkolną niekreatywnością powrócę na końcu notki).

Co jakiś czas odkrywam blogowo kogoś nowego. Czasami dokonuję tego  czytając, czasami w kontakcie bezpośrednim. Znam też jedną taką blogerkę, co sama mnie tropiła, nie zdając sobie sprawy, że ja tropiłam ją (tak, tak, Waterloo, to o Tobie :D  ). Z całą stanowczością nie szukam znajomości szperając tematycznie. No, dobrze, nie szukam kategoriami, wyłączywszy blogi kulinarne oraz polityczne, co te drugie zdecydowanie dyskwalifikuje, ale nic nie mogę poradzić na to, że jak ktoś ma napisane na czole, że zajmuje się polityką, to po prostu dla mnie nie istnieje (dla pocieszenia dodam, że ewoluuję, nie popadam w stagnację, więc może kiedyś…).

Wnioski z tego mojego szperania są następujące. Najwięcej jest blogerów szukających odbiorców: są ludzie, którzy piszą, żeby zaistnieć w świecie, ponieważ wierzą, że są ważni lub ważne jest to, co publikują. Są blogerzy, którzy przestrzeń wirtualną wykorzystują by przedstawić swoje racje, zdania i poglądy. Są tacy, których wpisy są efektem buntu i reakcji na otaczający świat. Istnieją jednostki, które dzięki blogowi stwarzają siebie, budując swój obraz od podstaw w rzeczywistości, która istnieje tylko wirtualnie. Są też zagubieni w życiu realnym frustraci i frustratki, którzy muszą to wszystko na „f” wykrzyczeć i wcale im na odbiorcach nie zależy. Są też nieśmiali blogerzy, którzy pisząc nieśmiałego bloga nie wychodzą ze swojej strefy komfortu i bezpieczeństwa, a publikowane treści wskazują na to, że oni też są z nami, tylko tak trochę na uboczu. Są wreszcie ludzie, dla których blog stał się sposobem powrotu do sprawności, ponieważ weszli chcąc lub nie chcąc w nowy etap życia, gdzie wszystko trzeba zacząć od początku.

Mój blog przechodził różne etapy, pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że wszystkie, tylko nie w tej kolejności. Oraz, co przyznaję z pewnym zażenowaniem, najdłuższy był okres, kiedy nie szukałam odbiorców, choć zawsze byli mile widziani. Introwertyczny charakter notek i porządkowanie samej siebie sprawiał, że lepiej radziłam sobie z chaosem życia z czeredą niesamodzielnej progenitury. Z tego porządkowania i komentarzy nielicznych bywalców czerpałam siłę, by przeciwstawiać się lub pobłażliwie się uśmiechać słysząc uwagi, jak powinnam wychowywać.

Kiedy ktoś opowiada mi o swoim blogu krygując się, rumieniąc się i nadmieniając, że to było uzależnienie  - chyba też wiem, o czym mówi.  Ponieważ dopóki człowiek nie odnajdzie siebie w swojej rzeczywistej, właściwej niszy społecznej, cała ta, według niego, „pseudodziałalność” (pseudo-, bo w świecie wirtualnym, nieistniejącym, przynajmniej pozornie) wydaje się być nieistotna. A ja śmiem się tej opinii przeciwstawić. Blog to żaden wstyd, jakkolwiek wygląda. To jest ważne. To jest potrzebne. Bez twojego bloga nie byłoby cię tu i teraz, nie poznałybyśmy się. Nie poznałabyś innych.

Coraz więcej ludzi szuka w internetowej przestrzeni myśli, którymi się podbuduje. Może to właśnie twój blog sprawi, że się odnajdzie, że dasz mu nadzieję, wlejesz słowa otuchy. Dlatego – piszcie, blogujcie, niech tylko nie zabiera to wam całego życia.

Mój blog, który kiedyś było wentylem, staje się powoli świadomie zarządzanym miejscem wymiany myśli. Noszę w sobie temat, robię szkic, wracam w momencie, gdy czasu mam więcej i piszę, dostrajając się do aury czy bieżących wydarzeń, wiedząc, że jest ktoś, kto to przeczyta i albo wzruszy ramionami i puknie się w czoło, ciesząc się, że to nie jego sprawa – albo – wręcz przeciwnie, odbierze to osobiście, coś go oświeci, wzbogaci.

Wiem, że  swoich czytelników nie rozpieszczam ani regularnością ani popularnością. Nie robię już obietnic, że raz w tygodniu, ponieważ jeszcze nie jestem w stanie takiemu zadaniu sprostać.  Dziesiątki komentarzy zbywam milczeniem, by w wolnej chwili hurtowo odpowiedzieć. Właśnie dlatego, że nie jest to całe moje życie, choć bez bloga i wirtualnych znajomości czasami trudno mi… To okienko, które otwieram, żeby usłyszeć, że jesteście.

Swoją bezpieczną strefę komfortu opuściłam już dawno, ujawniając się publicznie na zdjęciu. Na nazwiska osób wmieszanych nie liczcie – Internet nie zapomina, więc jeśli ktoś chce się upublicznić niech to robi na własną rękę, własnej do tego nie przyłożę. Co jakiś czas wdeptuję na blogi bratnich (a może raczej: siostrzanych) dusz i zaznaczam swoją nieanonimowość. Oraz tropię w wolnych chwilach, żeby taką siostrę odnaleźć i powiedzieć „Cześć, to ja, Mama Szóstki”, ogłaszając niniejszym, że jestem gotowa do spotkania w rzeczywistości nieinternetowej (co łatwo mi nie przychodzi).

Jak bardzo ważne są dla mnie opinie czytelników na tematy, które poruszam, przekonałam się niedawno. Ponieważ sprawy, o których piszę dotyczą nie tylko mnie, jest mi łatwiej. A, że szkoła to sprawa niebagatelna, oto macie:

Fala komentarzy po notce o zmaganiach z placówką edukacyjną sprawiła, że czuję się zobowiązana i zobligowana temat pociągnąć dalej. Niestety, pierwsza faza dyplomatycznego rozwiązania konfliktu zakończyła się fiaskiem. Obaj zainteresowani, czyli ojciec i syn, poczynili przygotowania, by gust pedagogiczny zadowolić. W efekcie… pani od plastyki uznała, że prace dziecka nie są samodzielne i wymogła na młodym przyznanie się, kto je popełnił. Syn przyznał się do autorstwa dwóch prac oraz ojcowskiej pomocy przy trzeciej. Z doświadczenia zarówno własnego szkolnego jak i rodzicielskiego wiem, że wstępny wyrok został wydany: rodzic przyznał się do posiadania umiejętności, więc przepadł.

By udokumentować, że dziecko jest samodzielne i kreatywne posiadam dowody w postaci uzyskania przez młodego kilka miesięcy  dyplomu laureata konkursu plastycznego, a także sprzed lat dwóch za uczestnictwo w konkursie na film animowany i to swojskiego, szkolnego - lecz wzdragam się na samą myśl, że pamięć pedagogiczna jest aż tak zawodna? W tym szkolnym konkursie młody zyskał w nagrodę jakieś fanty - ponieważ miejce było medalowe, drugie - więc gdzie wieczna sława, chwała i cześć? Rozdać fanty i po zawodach?jas konkurs

c.d.n.

Komentarze

  1. No, wiesz? Nie przyznałaś się, że mnie szukałaś. Ale w tym samym momencie?

    Też się kiedyś zastanawiałam, czemu prowadzę blog. Zapytałam więc o to Prezesa, gdyż żadna własna odpowiedź nie dawała satysfakcji.
    - Pisanie porządkuje myśli - odpowiedział.
    W punkt. To mi porządkuje myśli.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mamo Szóstki, tu zimno.blog, halo, halo, mam sprawę.
    nie widzę nigdzie maila do Ciebie, więc muszę tędy: czy mogłabyś się do mnie odezwać na zimno_blog@interia.pl?
    dzięki wielkie!
    uściski!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jeszcze jeden żonkil, czyli ... gdybym znała Kadisz

W rankingu

Inny świat