Moi Marsjanie

Sprawa plastyki w toku. Ostatnio rozpieszczająca nas jesień zaowocowała licznymi wycieczkami szkolnymi, więc tu i tam lekcje przepadły, lecz odnotowałam, że pewien postęp jest, ponieważ ta sama pani uczy muzyki – i o dziwo – z muzyki młody już doigrał się w tak zwanym międzyczasie dwóch piątek.

Tymczasem panowie moi dostarczają mi coraz to nowych powodów do przemyśleń. Wszyscy, bez wyjątku.

Najstarszy wdaje się w rzeczowe dyskusje z seniorem rodu. Dociera do mnie, że on jednak ma prawie 17 lat i w zasadzie o pewnych sprawach rozmawiamy z nim jak z dorosłym. Porykiwania dwóch samców w sporze o przywództwo trochę mnie martwią - kiedy ryki nadmiernie przybierają na sile, wkraczam jako samozwańcza jednoosobowa komisja arbitrażowa i staram się być bezstronna. W momentach zwątpienia nie waham się przypomnieć, że np.  skarpetki trzeba sparować lub wyrzucić śmieci, a łazienka błaga o dokończenie remontu.

Najstarszy z najmłodszym w najlepszej komitywie - urządzają sobie cichaczem wieczorne spotkania. Tekst, na którym przyłapałam ich parę dni temu:

NM: Co to jest?


NS: Yyym, specjalny czyścik do telefonu. O, patrz, bierze się tak, przejeżdża się nim po ekranie … i gotowe. Ale to tylko do specjalnego rodzaju telefonów.


NM (z podziwem): Ahaaa.


 Nadmieniam, że ów „czyścik” to wyłamana część wieszaka do spodni, skitrana gdzieś pod łóżkiem, którą młody wydobył na światło dzienne, a starszy na poczekaniu wymyślił zastosowanie, żeby nie wydało się, że śmieci ukrywa.

 Innym razem, wróciwszy z pracy zastałam obu… zgodnie odrabiających lekcje. Najmłodszy swoje pod okiem Najstarszego.

 Młodszy ze starszych oraz Starszy z młodszych, obaj z przypadłością na kształt dysleksji/dysortografii święcą tymczasem triumfy matematyczne, poniżej czwórek nie schodząc. Może i pisanie nie jest ich najmocniejszą stroną, ale za to liczą w pamięci bezbłędnie.

 Lubię być mile zaskakiwana, zwłaszcza, gdy praca dosłownie mi bokiem wychodzi (tak to jest, jak się do roboty z torbami chodzi). Już, już prawie chciałam wołać, że chcę, żeby z powrotem były wakacje, gdy przypadek (a może wcale nie przypadek) zrządził, że znalazłam coś, co moje kosmiczne marzenia pomiziało mile. Kiedy przemyśleniom moim starałam się nadać mniej lub bardziej składną postać, zaklepałam dla Mamy Szóstki bilet na Marsa (każdy może :D – zachęcam, wybierzcie się ze mną : tutaj link, jak to zrobić ).


I choć książka Johna Graya "Mężczyżni są z Marsa, kobiety z Wenusnie przekonuje mnie wcale (m.in. dlatego, że wynika z niej, że mam marsjańskie naleciałości, a autor niekoniecznie zna się na kobietach), aczkolwiek pewne pozytywne myśli zawiera, to ja na tego Marsa owszem, chętnie – zarówno w przenośni, jak i dosłownie, choćby nawet to tylko wirtualna podróż była. W każdym razie potomni odnotują moją obecność na Czerwonej Planecie ;)

bilet na Marsa mamaszostki

 

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jeszcze jeden żonkil, czyli ... gdybym znała Kadisz

W rankingu

Inny świat