Dostałam w ucho

Najpierw po szaleńczym poniedziałku 30 czerwca, kiedy ociekając deszczem łatwiłam różne sprawy, dorwało mnie przeziębienie. Potem dosięgło mnie zapalenie ucha. Trzy dni na środkach przeciwbólowych, kiedy odliczałam skrupulatnie każdą minutę dzielącą mnie od zażycia ponownej dawki leku. 2 tygodnie na antybiotyku. Oraz doznania zmysłowe, dzięki którym od kilkunastu dni solidaryzuję się z wszystkimi osobami niedosłyszącymi. Czytanie z ruchu warg oraz oglądanie się przy przejściu przez ulicę w przeciwnym kierunku niż słychać nadjeżdżający samochód to dwie nowe sprawności, które zdobyłam -  na poziomie master.

Po tygodniu rekonwalescencji (maksimum słońca i snu, leżak, piękne okoliczności przyrody, minimum internetu, telewizji i telefonów) z błogiej rzeczywistości wyrwała mnie informacja o zestrzelonym samolocie MH 17. No i przeszukiwanie internetu zaczęło się znów. Patrząc jak na stronie internetowej pojawiają się oświadczenia przedstawicieli znanych linii lotniczych, którzy dopiero po tej dramatycznej katastrofie decydują się nie realizować połączeń tunelami znajdującymi się nad terytorium wschodniej Ukrainy, przeszedł mi dreszcz. Jak można było doprowadzić do takiego zaniedbania? Okres urlopowy, ludzie lecą na wakacje albo z nich wracają, ruch wzmożony, pasażerów mnóstwo - rodziny, dzieci... A przewoźnicy zatwierdzają plan lotu nad krajem, w którym toczy się regularna wojna. My to wiemy. My, Polacy, ponieważ Ukraina jest za naszą wschodnią granicą, rozdzielającą od blisko 70 lat wiele rodzin. Dlaczego nikt w jednoznaczny sposób nie dał znać o tej sytuacji takiej organizacji jak Eurocontrol czy podobnym? Jak to jest, że dziennikarze podróżują z narażeniem życia do strefy, gdzie trwa militarny spór, uchylają się przed pociskami, słuchamy od nich na bieżąco  informacji o zestrzelonych samolotach wojskowych, a odpowiedzialne za bezpieczeństwo pasażerów linie lotnicze oszczędzają paliwo i czas kosztem życia niewinnych ludzi? Tragiczny bilans ofiar katastrofy poznałam dopiero kilkanaście godzin później, ale wyobrazić mogłam sobie rozpacz ludzi, którzy stracili swoich bliskich, wyjeżdżających w pogodnych nastrojach na wspaniale zapowiadające się wakacje. Oraz, niechętnie bardzo, szóstym albo siódmym zmysłem poczułam, że "smoleńska teoria zamachu" da o sobie szybko znać ponownie. Ale podobieństwo jest tylko jedno: i cztery lata temu i teraz zginęli niewinni ludzie z powodu przeoczenia  istotnych faktów przez osoby odpowiedzialne za bezpieczeństwo pasażerów.

Dziś w ucho dostałam raz jeszcze. W innej sprawie i bardziej karcącą ręką, bo ludzką, a nie od losu. Tym razem od facebookowej znajomej, która usunęła mój komentarz pod zamieszczonym przez nią zdjęciem Magdaleny Środy opisanym wyrwanymi z kontekstu słowami pani profesor.  Moja znajoma jest osobą wykształconą, mam do niej szacunek za wiele mądrych rzeczy, którymi się zajmuje, ale pomimo faktu, że obie matkujemy sporym gromadkom dzieci, dzielą nas poglądy. I to zdecydowanie. Zwłaszcza te dotyczące kulturowego osadzenia znaczenia słowa "matka" jako osoby, od której można (a według niektórych nawet trzeba) wymagać poświęcenia się. Podałam kilka przykładów poświęcenia się - siostry zakonnej, lekarki, nauczycielki czy kobiety-naukowca świadomie rezygnujących z macierzyństwa. Podałam przykład kobiety, która żartobliwie mówi o sobie "Nie mam instynktu macierzyńskiego, mój mąż go ma." Podałam przykład ojca, który pomimo świetnego kontaktu z córką i instynktu rodzicielskiego, lepszego niż jego żona musiał poświęcić się pracy, ponieważ łatwiej mu było zarobić na utrzymanie rodziny. Podałam przykład matki, która również mając większe szanse na rynku pracy niż mąż, poświęciła obserwowanie pierwszych osiągnięć swojego dziecka po to, by utrzymać rodzinę (bardzo to przeżywa, tak nawiasem mówiąc, ale nie jest celebrytką). Każdy z nas jest inny, ma inne cechy osobowości, inne predyspozycje, miał inne wzorce, wychowano nas w różnej wrażliwości, często w różnych kręgach kulturowych. Nikt nie jest idealny. A obowiązkiem obojga rodziców jest stworzyć dziecku/dzieciom takie warunki, by czuły się w nich bezpieczne. Pod każdym względem. Wymaga to rezygnacji z pewnych rzeczy przez obie strony. Kompromisów. Rozmów. Szacunku. Dobrej woli. Nie jestem typem cierpiętnicy. Nie lubię słowa "poświęcenie". Jestem dumna z tego, co udaje mi się osiągnąć jako matce, choć do ideału mi daleko. Przeżywam porażki jak każda matka. Cenię wzorce i antywzorce, ponieważ jedne i drugie czegoś uczą. A mimo wszystko nie utożsamiałabym znaczenia słowa "matka" jako kobiety fizycznie zdolnej do urodzenia dziecka z kulturowo przyjętym u nas w niektórych środowiskach obowiązkiem podporządkowania się i pełnienia przez nią w życiu jednej tylko roli.

Komentarze

  1. Ponownie mi się przypomniało, że polubiłam Cię od pierwszego wejrzenia zarówno za poglądy, jak i sposób ich wyrażania :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Z wzajemnością :* Ale Ty o tym wiesz przecież ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jeszcze jeden żonkil, czyli ... gdybym znała Kadisz

W rankingu

Inny świat