Prawo wyboru

Urodziłam się feministką. Takie są moje podejrzenia. A może po prostu tak zostałam wychowana. Pamiętam delikatne napomnienia babci i dziadka, że "dziewczynce nie wypada bawić się samochodami, bawić się żołnierzykami, łazić po drzewach, brudzić się, mieć poobijane nogi" - ale jednocześnie nikt mi niczego nie zabraniał. Po prostu wiedziałam, że dziewczynki to damy, mają pięknie wyglądać i pachnieć, lecz mnie ta wizja specjalnie nie pociągała. Miałam wybór, więc czasami wybierałam spodnie, towarzystwo kolegów z podwórka i łażenie po drzewach i piwnicach, a innym razem - spódniczkę i towarzystwo koleżanek, piknik na kocyku na trawie za blokiem i babskie sprawy.

W pewnym momencie  prawie wszystkie moje koleżanki miały adoratorów, a ja nie. Ja zakochiwałam się w nauczycielach, ponieważ chłopcy byli, moim zdaniem ... za dziecinni. Oraz mieli przechlapane. Z jakichś niezrozumiałych dla mnie powodów nie mogli odmówić spróbowania fajek, innych używek oraz gdy była szansa na poprawę oceny - wymiksować się z pójścia na wagary w czerwcu,  żeby nie zostać wygwizdanym przez męską część klasy. Teraz wiem, że to się nazywa presja grupy, potrzeba akceptacji, ale wtedy - w siódmej, ósmej klasie - bardzo mi było moich kolegów żal, że (z wyjątkami dającymi policzyć się na palcach jednej ręki, a nawet - jej połowie :mrgreen:  ) nie mają szans zaistnieć jako jednostki. Jak można żyć nie mogąc decydować o najważniejszych wtedy w swoim życiu sprawach? Takie ubezwłasnowolnienie mnie przerażało. Oraz myśl, że miałabym, hipotetycznie przynajmniej, szukać sobie męża wśród istot tak nieprzystosowanego do życia gatunku. Bo na przykład "Pan od ... " to miał charakter. Osobowość. Potrafił myśleć samodzielnie. Lecz na ogół, co mądrzejszy był już żonaty, a o tym jednym wolnym, ale przystojnym słyszałam nieciekawe plotki (że pijany chodził po mieście i to z kim!). W związku z powyższym postanowiłam, że zostanę singielką. Nie był to wybór łatwy, ale wydawał mi się mądry, przynajmniej wtedy.

Prawdziwego zamieszania w moim światopoglądzie piętnasto-/szesnastolatki dokonała mama. Z anielską cierpliwością wyjaśniała, że mężczyźni wcale nie są gorsi. Że każda z płci ma swoje zalety. Nie wchodziła w szczegóły (i słusznie :lol: ), ale nastrajała pozytywnie. Liceum było czasem moich wielkich poszukiwań tych zalet  w kolegach. Oraz przyglądania się tacie, dziadkowi i wujkom, ponieważ skoro najważniejsze w moim życiu kobiety wybrały sobie takich fajnych mężczyzn, to gdzieś chyba można ich znaleźć, prawda? I odkryłam wtedy kilku naprawdę świetnych facetów. Oraz zmieniłam postanowienie na "Singielka być może, ale niekoniecznie". Niestety, liceum to był czas wielu trudnych życiowych decyzji dla nas wszystkich - widmo matury przerażało po nocach. Przynajmniej mnie. Myśl o tym, że niezdany egzamin dojrzałości zamyka pewną drogę motywowała do podejmowania niewdzięcznych wyborów (ale jestem szczęśliwa, że kilka z tamtych przyjaźni przetrwało do dziś).

Wcale nie łatwiejsze okazało się życie w Warszawie. To już 24 lata poszukiwań, decyzji, wyborów. Do dzisiejszego dnia. Ale dla mnie ważne jest to, żeby je mieć. Żeby z wyprzedzeniem znać konsekwencje swojej decyzji, a przynajmniej te, które da się przewidzieć. W każdej, pozornie najmniej istotnej sprawie, biorę mentalnie wagę i na jednej szali kładę wszystkie "za", a na drugiej wszystkie "przeciw". Są sytuacje, gdzie decyzja jest naprawdę trudna i dwie szale nie wystarczą. Liczy się wtedy również to, co czuję wewnętrznie. Może nawet bardziej niż wszystkie "za" i "przeciw". Czasami wygrywa rezygnacja. Czasami bohaterstwo.  Czasami wygrana okazuje się przegraną. I odwrotnie.

Wstęp się zrobił przydługi, monstrualny wręcz. Może dlatego tak trudno jest przejść ad rem, ponieważ temat jest trudny.

Nie lubię się odnosić do tego, czym nakręca ludzi telewizja. Ale czasami nie można inaczej. Zwłaszcza, gdy problem jest mi bliski, a osobę, którą wzięto pod pręgierz, poznałam kiedyś osobiście. Niezobowiązująco, ale jednak.

Jak to jest mieć 38 lat i dowiedzieć się, że z ciążą nie wszystko jest OK? To dramat. Życiowa tragedia. Szok - a ten, jak wiemy, każdy przeżywa inaczej. Jedna matka zdaje się na opinię jednego specjalisty. Inna szuka nadziei tu, tam, rozwiązań różnych. Czasem łatwiej jest, gdy ktoś wypowie się w jej imieniu, choć to nie to samo. Ona sama ten dramat musi przeżyć i przetrawić. Czasami obwinić kogoś, ponieważ czuje, że przynajmniej w ten sposób może oczyścić siebie. Choć to nie jej wina, mimo że ryzyko zagrożenia wadami było duże. Znam starsze mamy zdrowych dzieci. I młodsze mamy, u których dzieci stwierdzono wady w okresie prenatalnym. Znam też szpital. I jego personel. Pana dyrektora też. A przez sześciokrotny pobyt podczas pięciu ciąż poznałam również wiele pacjentek: na porodówce, na położniczym oraz na patologii. Naprawdę każda kobieta przeżywa ciążę, poród i stratę inaczej. Zwłaszcza stratę. Bo gdy dziecko się urodzi, a my przez ten krótki czas pobytu w szpitalu stanowimy wspólnotę matek dzielących się radościami, smutkami i wątpliwościami, pomagamy sobie wzajemnie -  jest nam łatwiej. A gdy kobieta poroni lub ma świadomość, że życie, które w niej dojrzewa jest skazane na nieuchronną śmierć, której ona będzie świadkiem - tą tragedią nie można podzielić się z nikim, kto zrozumie. Choć przychodzi kapelan szpitalny, choć zapewnia o  miłości Chrystusa. Nie. On tego nie pojmie. Nikt tego nie pojmie. Ten dramat rozgrywa się tam, gdzie nawet wścibskie kamery i mikrofony nie sięgną.

Dla naszego szóstego dziecka wybrałam inny szpital. Ważna była dla mnie informacja na jego stronie, że personel ma doświadczenie z takimi pacjentkami jak ja. I chciałam mieć lekarkę - kobietę. I chciałam mieć wybór. Mimo że czułam całą sobą, że choćby nie wiem jaki był wynik badania, na aborcję się nie zdecyduję. Fakt, że los okazał się dla mnie łaskawy i do dziś nie jestem w stanie wyrazić wdzięczności to jedna sprawa. Zupełnie osobną jest, że gdy człowiek może o czymś zdecydować sam, łatwiej mu się z losem pogodzić. Z tym, co mu Bóg przeznaczył. Przecież dał każdemu z nas "wolną wolę" - innymi słowy - prawo wyboru.

 

 

Komentarze

  1. Sęk w tym, że nie. Wybór masz tylko wtedy, gdy on obejmuje utrzymanie ciąży. Jeśli chcesz zdecydować inaczej, czeka Cię gehenna. I to niekoniecznie z oczekiwanym finałem.
    Nie ma wyboru, a to jest złe. Chciałabym, by dano kobietom możliwość poniesienia konsekwencji. Bo, póki co, decyduje za nas ktoś "mądrzejszy". I to nie jest dla nikogo dobre. I wszyscy na tym tracą :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Decydowanie za kogoś ma fatalne skutki. Umywanie rąk to też nie najlepsze wyjście. Z drugiej strony - każdy lekarz broni się przed oskarżeniem go, stąd być może i gehenna, jeśli decyzja jest inna od przewidzianej lub sugerowanej. Ja miałam 20 lat temu starcie z anestezjologiem z tego szpitala. Nie zgodziłam się na poród kleszczowy, ponieważ czułam, że dam radę urodzić pierwsze dziecko siłami natury. Podpisywanie papierów, że "świadomie odmawiam" oraz "że liczę się ze skutkami", podczas skurczów partych to naprawdę mało komfortowa rzecz. Do tego nienawiść w oczach tego człowieka do końca mojego kilkudniowego pobytu w szpitalu. Pewnie miał do mnie żal, że śmiałam zwątpić w jego sztukę lekarską. Ja miałam do niego żal, że śmiał wątpić w to, że ja lepiej czułam co czułam.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jeszcze jeden żonkil, czyli ... gdybym znała Kadisz

W rankingu

Inny świat