Grunt to konkret
Koniec roku szkolnego u własnych dzieci to jedno. Nerw to troszku kosztuje. Wycieczek do szkół. Sprawdzania Librusa z dziennikiem papierowym. Logowania się na różne dziwactwa i zliczania punktów to z tego, to z owego, prawie jak z nowej matury, żeby się zorientować, co po gimnazjum.
Drugie to własna praca, w której dzieci tyż. I to najmłodsze. Taka mała szarańcza, która wymaga ogarniania non stop, ponieważ w przeciwnym wypadku sieje spustoszenie wszędzie, wdzierając się w zakamarki i panosząc się. W dodatku panoszenie się wcale nie przeszkadza bez przerwy zadawać pytania. I teraz będzie krótko i konkretnie.
W pracowni, gdzie prowadzę zajęcia jest ręczna prasa do drukowania grafiki z blatem ciężkim jak szlag. Ktoś ją rozkręcił rano, choć zwykle jest ściśnięta, żeby małolatów nie kusiło kręcenie. I taki trzy-czterolatek nagle rączką machnął i się okazało, że się kręci. I stwierdził, że niech się kręci. Skoczyłam jak lwica, zatrzymując koło i blat o milimetry przed wysunięciem się spod wałka tak energicznie, że aż młody wyprysnął od koła jak oparzony. Zaskoczony, że ja tak bez wstępów i bez proszę, siadł natychmiast na krzesełku jak przykładny uczeń.
- Nie wolno tego ruszać, to jest maszyna! - wydarłam się po raz pierwszy w tym roku szkolnym.
Cisza.
- Proszę pani, do czego to maszyna? - cichutko acz inteligentnie zabrzmiało z krzesełka.
- Do zabijania! - warknęłam, duszę z ramienia przesuwając siłą woli tam, gdzie jej miejsce.
Zaległa absolutna cisza. Troje dzieci w wieku 3+ wlepiło we mnie zaintrygowane ślepka. Co tam malowanie gwiazdek i śpiewanie "Twinkle, twinkle, little star".
- Proszę pani ciociu, a jak ona zabija? - zapytał brat tego, co kręcił.
- Zgniata na placek - odparłam grobowym głosem.
Troje dzieci w idealnej zgodzie i ciszy zajęło się malowaniem gwiazdek. Nawet na krok nie podeszli więcej do prasy. Nie wiem, co opowiedzą rodzicom. Za tydzień ostatnie zajęcia. I mam to gdzieś, że niepedagogicznie i nieprofesjonalnie. Wszyscy cali i zdrowi, a o to chodziło. A tego, co rozkręcił prasę dorwę i obedrę ze skóry, powieszę za nabiał na haku, słowo daję, niech tylko dorwę!
Drugie to własna praca, w której dzieci tyż. I to najmłodsze. Taka mała szarańcza, która wymaga ogarniania non stop, ponieważ w przeciwnym wypadku sieje spustoszenie wszędzie, wdzierając się w zakamarki i panosząc się. W dodatku panoszenie się wcale nie przeszkadza bez przerwy zadawać pytania. I teraz będzie krótko i konkretnie.
W pracowni, gdzie prowadzę zajęcia jest ręczna prasa do drukowania grafiki z blatem ciężkim jak szlag. Ktoś ją rozkręcił rano, choć zwykle jest ściśnięta, żeby małolatów nie kusiło kręcenie. I taki trzy-czterolatek nagle rączką machnął i się okazało, że się kręci. I stwierdził, że niech się kręci. Skoczyłam jak lwica, zatrzymując koło i blat o milimetry przed wysunięciem się spod wałka tak energicznie, że aż młody wyprysnął od koła jak oparzony. Zaskoczony, że ja tak bez wstępów i bez proszę, siadł natychmiast na krzesełku jak przykładny uczeń.
- Nie wolno tego ruszać, to jest maszyna! - wydarłam się po raz pierwszy w tym roku szkolnym.
Cisza.
- Proszę pani, do czego to maszyna? - cichutko acz inteligentnie zabrzmiało z krzesełka.
- Do zabijania! - warknęłam, duszę z ramienia przesuwając siłą woli tam, gdzie jej miejsce.
Zaległa absolutna cisza. Troje dzieci w wieku 3+ wlepiło we mnie zaintrygowane ślepka. Co tam malowanie gwiazdek i śpiewanie "Twinkle, twinkle, little star".
- Proszę pani ciociu, a jak ona zabija? - zapytał brat tego, co kręcił.
- Zgniata na placek - odparłam grobowym głosem.
Troje dzieci w idealnej zgodzie i ciszy zajęło się malowaniem gwiazdek. Nawet na krok nie podeszli więcej do prasy. Nie wiem, co opowiedzą rodzicom. Za tydzień ostatnie zajęcia. I mam to gdzieś, że niepedagogicznie i nieprofesjonalnie. Wszyscy cali i zdrowi, a o to chodziło. A tego, co rozkręcił prasę dorwę i obedrę ze skóry, powieszę za nabiał na haku, słowo daję, niech tylko dorwę!
Komentarze
Prześlij komentarz