Mamy pytania
To nie był łatwy poranek, jak zwykle po weekendzie, kiedy nie zdążyło się ze zrobieniem zaplanowanej na niedzielę nocnej pracy. W kuchni Najmłodsi już nasypywali sobie płatki do miseczek. Coś tam poszeptali - i zanim wlałam im podgrzane mleko, dostałam życzenia i buziaczki. Najstarszy też coś wymamrotał w biegu na przystanek, a tuż za nim ten Młodszy gimnazjalista, trochę zezując na drzwi, za którymi wciąż spała Najstarsza. Okazało się później, że życzenia miały być wspólne, tylko coś nie tak poszło. Ale oto i niespodzianka dla mamy: patelenka do naleśników 12 cm i kółeczko na jajeczko oraz tacka, podstawka i kubek do kawy w śliczne ziółka - coś czuję, że śniadanie dziś w wersji "zrób to sama".
Najmłodsi przez te szepty też nawalili z czasem, w pościeli giną majtki, spodenki, a w tornistrach brakuje przyborów. Jeszcze chwila i gotowi. Tataszóstki odstawia towarzystwo do szkoły.
- A wiesz, że na ciebie śniadanie czeka w pokoju?
Nie wiedziałam. Rumienię się i zajadam autorskie musli mojej szóstki. Z jogurtem. Ziarenka wszelkiej maści, koloru, kształtu i smaku. Pycha.
Młodzież z domu, ja do laptopa. Siedzę, piszę, liczę. Organizuję sobie pracę na wakacje. Zerkam na facebooka od czasu do czasu. Wysyp artykułów o mamach. I o wyborach. Oraz o generale. Wybory mogą poczekać do wieczora. Nie podejrzewam wielkich zmian, dla mnie to wciąż cisza wyborcza. Generał też poczeka. Zero telewizji. Ale te artykuły dniomatkowe kuszą. Czytam, trudno się powstrzymać. Telefon ze szkoły - Trzecioklasista ma gorączkę. Wzywam pełnoletnią pomoc do przyprowadzenia chorego. Wściekły ból gardła u delikwenta. Aplikuję mikstury, pomagam wskoczyć w piżamkę i pod kołdrę. Zerknięcie na zegarek i włosy dęba. Kończę pisać zapotrzebowanie, wysyłam, biegnę Najmłodszego na basen odprowadzić. Po zajęciach hurtowe suszenie i pomoc przy ubieraniu pierwszaków. Odstawiam młodego na szkolny obiad, a sama do pracy, bronić projektu i materiałów.
Czarne chmury nad Warszawą. Niedaleko zapadła się ziemia pod ulicą - burza, ulewa, korki. Jeszcze kilka pracowych rzeczy i czytam te artykuły. I jakbym sama tak w tych czarnych chmurach. Wcale mi nie do śmiechu. Ani do rozkoszy. Z rozczłonkowaną duszą, rozedrganą osobowością i myślami o przeciwnych wektorach gonię do domu. 10 minut w ulewie bez parasolki, można mnie wyżąć. Obiad z gotowców od mojej Mamy. Samoobsługowa młodzież już po. Suszę się, jem i czytam.
Gdzie jestem? Wśród tych, które poświęciły życie i się tym szczycą mojego miejsca nie ma. Za dużo radości dawało mi macierzyństwo, za dużo pozytywów. Siedząc w domu nie tkwiłam tam bezczynnie. W pamięci pustka. Przeglądałam z dziećmi zdjęcia sprzed lat - co ja - matka robiłam, gdy juniorstwo było małe? Robiliśmy, ponieważ wtedy z Tatąszóstki tandem, ręka w rękę, czy raczej noga w nogę. Wypady do parku, do lasu, potem na jakieś wycieczki. A gdy dzieci do szkół posłane w większości, rozpoczął się okres matki-pilnowaczki. Nie zawsze wyszło dobrze. Biało-czerwonych pasków mało. Ale chyba wtedy nie te paski się dla mnie liczyły. Dopada mnie frustracja. Rzadkie uczucie.
Pilnowanie, by lekcje, by granie na instrumentach, by na czas do szkoły, na koncert, na egzamin - to był jeden wielki cyrk. Muzyka, która miała rozwijać, która miała pozwalać dzieciom pogłębić ich wrażliwość stała się tresurą. Gdzie w tym miłość do muzyki? Gdzie beztroska radość z wyrażania uczuć dźwiękami uszom miłymi? Postawa! Nie kiwać się! Kciuk! Żabka! Ramiona! Nie nadymać policzków! Bark! Palce! Dłoń! Trzy instrumenty zwiększały spektrum obserwowanych pod odpowiednim kątem szczegółów anatomicznych. To był też czas większej wymiany informacji z innymi rodzicami. Ci bardziej dzieciaci mieli podobne spostrzeżenia. Patrzyłam jak jedno, drugie, trzecie rodzeństwo opuściło mury ogólnokształcącej muzycznej przed terminem. Wtedy nie uważałam, że to dyskryminacja wielodzietnych. Wolę uznać to za świadomy wybór myślących rodziców. Choć jak przez mgłę słyszę słowa pewnej pani ze szkoły: "Nie dziwcie się, za dużo was." No tak, to miejsce dla szlifowania wybitnych jednostek. Jedynaków jednokierunkowych, jednocześnie niemyślących. Nie osądzam. Miałam inaczej oczy otwarte. Zdarzył mi się epizod z pracą na zastępstwo w tej szkole. Skargi od rodziców, że pani wprowadza niekonwencjonalne metody. Że na lekcjach jest zabawa. Że zamiast wkuwania słówek - teatr albo konkurs recytacji lub plastyczny. To był epizod. Po nim - dyskretne pytania w szatni, czy uczę też prywatnie albo w innym miejscu i czy przyjmę. Nie przyjęłam. Niekonwencjonalna do szpiku, idąca w zaparte.
U nas pożegnanie ze szkołą muzyczną przyspieszyła przeprowadzka. Nowe mieszkanie, nowe szkoły, nowe zasady. Nie wiem czy lepsze. Jest inaczej. Jest czas na sprawy, które musiały poczekać: studia, praca, planowanie. I słodką trójkę w wieku dojrzewania. Chciałabym umieć powiedzieć, że jest mi ciężko, ale to nieprawda. Bo ciężko jest tylko chwilami. I to nawet nie o brak czasu chodzi. Ani brak funduszy, choć przyznam, deficyty te raczej życia nie ułatwiają. Rutyna u nas nie gości ergo nie nudzę się. Ekwilibrystykę emocjonalną uprawiam jako sport z wyboru. Mogłabym postawić młodzież przed sztabem psychologów i powiedzieć - nie robi tego, tamtego, zakochuje się, przeklina, pali, kłamie, czyta i pisze wiersze albo śpiewa zamiast się uczyć, proszę zastosować jakąś terapię, wyleczyć, chcę mieć dzieci wzorowe i idealne. Ale nie chcę. Nie chcę mieć dzieci idealnych. Chcę, by umiały żyć. By wiedziały, że w życiu nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem. By nie bały się zapytać, zabrać głos, gdy czegoś nie rozumieją lub z czymś się nie zgadzają. By umiały same rozwiązywać problemy zamiast czekać, aż ktoś zrobi. By chciały zwyciężać, ale nie wszelkim kosztem. By umiały cenić swoje wartości. By umiały pracować i dostrzegać pracę innych. By były kreatywne i otwarte.
Taki mam plan. Wiecie, że taki plan realizuje się najczęściej w pojedynkę, chyba że partnera uda się weń wmanewrować, ogłuszywszy uprzednio lub nakarmiwszy grzybkami, ewentualnie uśpiwszy czujność kulinarną podpuchą? Ojciec dyrektor rodziny też ma plan, w zasadzie ten sam, tylko myśli, że to się robi zdalnie. Przez kliknięcie myszką. Nie pytajcie, kto jest myszką.
Ale ten raz w roku, pomimo kłębiących się do teraz pytań bez jasnych odpowiedzi, mogłam się przez chwilę poczuć jak księżniczka: zajadając tartę marcepanową z malinami. Dzieło Najstarszej. I jak nigdy, wchłonęłam nawet resztki tej tarty księżniczki, do ostatniej okruszynki!
Najmłodsi przez te szepty też nawalili z czasem, w pościeli giną majtki, spodenki, a w tornistrach brakuje przyborów. Jeszcze chwila i gotowi. Tataszóstki odstawia towarzystwo do szkoły.
- A wiesz, że na ciebie śniadanie czeka w pokoju?
Nie wiedziałam. Rumienię się i zajadam autorskie musli mojej szóstki. Z jogurtem. Ziarenka wszelkiej maści, koloru, kształtu i smaku. Pycha.
Młodzież z domu, ja do laptopa. Siedzę, piszę, liczę. Organizuję sobie pracę na wakacje. Zerkam na facebooka od czasu do czasu. Wysyp artykułów o mamach. I o wyborach. Oraz o generale. Wybory mogą poczekać do wieczora. Nie podejrzewam wielkich zmian, dla mnie to wciąż cisza wyborcza. Generał też poczeka. Zero telewizji. Ale te artykuły dniomatkowe kuszą. Czytam, trudno się powstrzymać. Telefon ze szkoły - Trzecioklasista ma gorączkę. Wzywam pełnoletnią pomoc do przyprowadzenia chorego. Wściekły ból gardła u delikwenta. Aplikuję mikstury, pomagam wskoczyć w piżamkę i pod kołdrę. Zerknięcie na zegarek i włosy dęba. Kończę pisać zapotrzebowanie, wysyłam, biegnę Najmłodszego na basen odprowadzić. Po zajęciach hurtowe suszenie i pomoc przy ubieraniu pierwszaków. Odstawiam młodego na szkolny obiad, a sama do pracy, bronić projektu i materiałów.
Czarne chmury nad Warszawą. Niedaleko zapadła się ziemia pod ulicą - burza, ulewa, korki. Jeszcze kilka pracowych rzeczy i czytam te artykuły. I jakbym sama tak w tych czarnych chmurach. Wcale mi nie do śmiechu. Ani do rozkoszy. Z rozczłonkowaną duszą, rozedrganą osobowością i myślami o przeciwnych wektorach gonię do domu. 10 minut w ulewie bez parasolki, można mnie wyżąć. Obiad z gotowców od mojej Mamy. Samoobsługowa młodzież już po. Suszę się, jem i czytam.
Gdzie jestem? Wśród tych, które poświęciły życie i się tym szczycą mojego miejsca nie ma. Za dużo radości dawało mi macierzyństwo, za dużo pozytywów. Siedząc w domu nie tkwiłam tam bezczynnie. W pamięci pustka. Przeglądałam z dziećmi zdjęcia sprzed lat - co ja - matka robiłam, gdy juniorstwo było małe? Robiliśmy, ponieważ wtedy z Tatąszóstki tandem, ręka w rękę, czy raczej noga w nogę. Wypady do parku, do lasu, potem na jakieś wycieczki. A gdy dzieci do szkół posłane w większości, rozpoczął się okres matki-pilnowaczki. Nie zawsze wyszło dobrze. Biało-czerwonych pasków mało. Ale chyba wtedy nie te paski się dla mnie liczyły. Dopada mnie frustracja. Rzadkie uczucie.
Pilnowanie, by lekcje, by granie na instrumentach, by na czas do szkoły, na koncert, na egzamin - to był jeden wielki cyrk. Muzyka, która miała rozwijać, która miała pozwalać dzieciom pogłębić ich wrażliwość stała się tresurą. Gdzie w tym miłość do muzyki? Gdzie beztroska radość z wyrażania uczuć dźwiękami uszom miłymi? Postawa! Nie kiwać się! Kciuk! Żabka! Ramiona! Nie nadymać policzków! Bark! Palce! Dłoń! Trzy instrumenty zwiększały spektrum obserwowanych pod odpowiednim kątem szczegółów anatomicznych. To był też czas większej wymiany informacji z innymi rodzicami. Ci bardziej dzieciaci mieli podobne spostrzeżenia. Patrzyłam jak jedno, drugie, trzecie rodzeństwo opuściło mury ogólnokształcącej muzycznej przed terminem. Wtedy nie uważałam, że to dyskryminacja wielodzietnych. Wolę uznać to za świadomy wybór myślących rodziców. Choć jak przez mgłę słyszę słowa pewnej pani ze szkoły: "Nie dziwcie się, za dużo was." No tak, to miejsce dla szlifowania wybitnych jednostek. Jedynaków jednokierunkowych, jednocześnie niemyślących. Nie osądzam. Miałam inaczej oczy otwarte. Zdarzył mi się epizod z pracą na zastępstwo w tej szkole. Skargi od rodziców, że pani wprowadza niekonwencjonalne metody. Że na lekcjach jest zabawa. Że zamiast wkuwania słówek - teatr albo konkurs recytacji lub plastyczny. To był epizod. Po nim - dyskretne pytania w szatni, czy uczę też prywatnie albo w innym miejscu i czy przyjmę. Nie przyjęłam. Niekonwencjonalna do szpiku, idąca w zaparte.
U nas pożegnanie ze szkołą muzyczną przyspieszyła przeprowadzka. Nowe mieszkanie, nowe szkoły, nowe zasady. Nie wiem czy lepsze. Jest inaczej. Jest czas na sprawy, które musiały poczekać: studia, praca, planowanie. I słodką trójkę w wieku dojrzewania. Chciałabym umieć powiedzieć, że jest mi ciężko, ale to nieprawda. Bo ciężko jest tylko chwilami. I to nawet nie o brak czasu chodzi. Ani brak funduszy, choć przyznam, deficyty te raczej życia nie ułatwiają. Rutyna u nas nie gości ergo nie nudzę się. Ekwilibrystykę emocjonalną uprawiam jako sport z wyboru. Mogłabym postawić młodzież przed sztabem psychologów i powiedzieć - nie robi tego, tamtego, zakochuje się, przeklina, pali, kłamie, czyta i pisze wiersze albo śpiewa zamiast się uczyć, proszę zastosować jakąś terapię, wyleczyć, chcę mieć dzieci wzorowe i idealne. Ale nie chcę. Nie chcę mieć dzieci idealnych. Chcę, by umiały żyć. By wiedziały, że w życiu nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem. By nie bały się zapytać, zabrać głos, gdy czegoś nie rozumieją lub z czymś się nie zgadzają. By umiały same rozwiązywać problemy zamiast czekać, aż ktoś zrobi. By chciały zwyciężać, ale nie wszelkim kosztem. By umiały cenić swoje wartości. By umiały pracować i dostrzegać pracę innych. By były kreatywne i otwarte.
Taki mam plan. Wiecie, że taki plan realizuje się najczęściej w pojedynkę, chyba że partnera uda się weń wmanewrować, ogłuszywszy uprzednio lub nakarmiwszy grzybkami, ewentualnie uśpiwszy czujność kulinarną podpuchą? Ojciec dyrektor rodziny też ma plan, w zasadzie ten sam, tylko myśli, że to się robi zdalnie. Przez kliknięcie myszką. Nie pytajcie, kto jest myszką.
Ale ten raz w roku, pomimo kłębiących się do teraz pytań bez jasnych odpowiedzi, mogłam się przez chwilę poczuć jak księżniczka: zajadając tartę marcepanową z malinami. Dzieło Najstarszej. I jak nigdy, wchłonęłam nawet resztki tej tarty księżniczki, do ostatniej okruszynki!
A po princesstårta w wersji zrób to sam zapraszam na Check-in Kitchen!
OdpowiedzUsuńDorotko, czytam i czytam, i naczytac sie nie moge... <3
OdpowiedzUsuńKto czyta,nie błądzi ;) Miłej lektury :)
OdpowiedzUsuń