Co mi nie wyszło
Bywa, że wszystko jest pod górkę.
Pogoda. Zbieg okoliczności. Ba, żeby to jeden zbieg!
Zacznijmy od poranka. Środowego. Początek normalny: prasówka, przegląd tornistrów Najmłodszych, słowo do starszych przed szkołą. Błogi spokój. Że maj, to czas na wysyłanie CV, ponieważ od września może jakaś praca w szkole, czy coś. Przegląd wakatów na stronie kuratorium iii... poszło!
Na wszelki wypadek do pracy na elegancko, bo może zadzwonią.
Za oknem ulewa. A ja w tych szpilkach, dłuższą drogą, żeby bucików nie zbrukać i z dala od ulicy, żeby kierowcy ołówkowej małej czarnej nie pochlapali ani żakietu. Kątem oka widzę, jak dwóch zwalnia na przejściu - taa, pokaż nóżkę, to cię widzą. Uśmiecham się sama do siebie.
Sprawdzam pocztę co godzinę. Nerwowo gapię się na telefon. Milczy.
Po zajęciach. Z trzema torbami ruszam do domu. Zaczyna kropić. W połowie drogi przypominam sobie o parasolce, która została na wieszaku w pracy. Siąpienie przeistacza się w regularny deszcz. Skracam sobie drogę przez podwórko. Mlask, mlask, mlask - odbija się echem dźwięk obcasów energicznie wyciąganych z błota. Ponury widok zaniedbanej kamienicy rozmazuje mi się. Nie wiem, czy to deszcz, łzy, czy za słabe okulary. Może to CV było złe. Może PESEL. Może brak szczęścia.
W tym momencie przychodzi mi ochota na truskawki. Na ich zapach, smak, widok. Myślę o nich intensywnie, bo wraz z ulewą dopada mnie deszcz najbardziej ponurych myśli. Bure niebo, rozmoczone podwórko, 44 niebawem na karku, a ja czekam na cud. Jak aktorka, której czas już minął, patrzę na telefon, który nie dzwoni.
W domu dziada z babą brak. Ano, brak, ponieważ w pracy byli oboje. Przedzieram się przez pokój Najmłodszych, drążąc tunel wśród klocków, rysunków i zabawek rozrzuconych po podłodze. Na szczęście Trzecioklasista nie ma już gorączki. Siadam na chwilę, sprawdzam stan konta. Starczy na mleko, chleb i płatki, a o truskawkach można sobie pomarzyć po wypłacie. I do tego ten syf... - toczę wzrokiem po pokoju. Dzieci są cudotwórcami - w rekordowo krótkim czasie są w stanie przeistoczyć każdą powierzchnię w gruzowisko przedmiotów. Wystarczy im parę klocków, kredek, blok, trochę książek i zabawek. Nie wyszło mi nawet nauczenie ich dbania o taki mały skrawek własnego miejsca.
Zlew full. To samo z koszem na śmieci. Zamykam kuchnię i przypominam o niej Gimnazjalistom, którzy odmeldowują się z tego, co w szkole. Ustalamy, kto robi zakupy. Zaglądam do zeszytów. Robi się wieczór, toaleta, spać. Zasypiam przy włączonym pudle - miałam coś tam obejrzeć, nie wiem co, serial chyba jakiś. A może to było wczoraj.
Poranek ponury drugi. Konto prawie wyzerowane. Telefon milczy dalej, na skrzynce mailowej pusto. To nie jest pierwsze CV w tym roku ani w tym miesiącu. Na śniadanie robię Najmłodszym śniadanie z resztek bagietki, sera, wędliny i pieczarek. W piekarniku podgrzewam.
- To są zapiekanki, prawda?
- Oczywiście. Smakują?
Zachwalają, bo rarytas. Postanawiam się nie poddawać, w końcu to początek nowego dnia, będzie dobrze. Dzień jednak niełatwy - z połowicą też dziś nie pogadasz, ponieważ palcem na wodzie pisane jakieś spotkanie ma. Ruszam w deszcz z psem, a przy okazji po parasolkę do pracy.
Po powrocie zastaję w domu większy chlew niż wieczorem. Zostaw młodych samych na moment! Pies otrząsa się obryzgując błotem szafę. Motywuję towarzystwo do lekcji - Trzecioklasista już dobrze się czuje, ale do szkoły go przecież nie wyślę pierwszy dzień po gorączce. Posłusznie robią jakieś ćwiczenia, ja ogarniam, co się da i odstawiam Najmłodszego na drugą zmianę do szkoły. Połowica dzwoni, mówiąc że miałam rację, że spotkanie palcem na wodzie itede. No i co mi z tego teraz?
Wraca młodszy gimnazjalista od progu wołając, że zimno i głodny. A ja odburkuję, że w koszu dalej pełno i czy obiad w szkole jadł.
- A mogę zrobić sobie jajecznicę?
Jajek ci u nas dostatek, na szczęście.
Ale w mig okazuje się, że to, co zastałam rano po krótkim wyjściu było wierzchołkiem góry lodowej. Młodzież pozostawiona sama sobie grasowała w jaskini Gimnazjalistów pozostawiając za sobą trop, strzępy i kurz. Młody jest wściekły. Wytykam mu, że gatki jego leżą pod krzesłem - wypiera się, póki pod nos nie podstawiam. Wściekłość i wrzask. Wywala hurtowo graty do przedpokoju, gdy znikam z pola widzenia. Przedmioty z gruntu trwałe, nie rozlecą się. Wiedz, matko, że coś się dzieje. Ze stoickim spokojem mijam stertę w przedpokoju i mówię, że musi posprzątać to, czym rzucał. Siadam obok i pytam, co jest. Spokojnie. Rzuca się na łóżko i narzeka, że wszystko moja wina, bo nie pozwoliłam, bo nie zrobiłam jak chciał, bo go obrażam i nie szanuję. Znaczy, jego własności, gdy wychodzi z domu. I grozi, że nie posprząta, mogę sobie sama, jeśli chcę. Nie chcę. Chcę truskawek. Ten zapach, kolor, smak nadchodzącego lata...
Ile rozumie z życia prawie Piętnastolatek?
Mały test.
- Od dzisiaj możesz żyć na własny rachunek. Mogę nie pracować. Płacisz swoją działkę czynszu za mieszkanie, za prąd, gotujesz i pierzesz sobie sam, wyciągaj gatki z brudów.
- Przecież dostajesz na mnie rodzinne.
Przedstawiam kwotę jaka na niego przypada i przypominam, co ile kosztuje. Czynsz, prąd, jedzenie, ubrania, książki, środki czystości. Widać zdziwienie, że nie starczy nawet na punkt pierwszy.
- W razie czego, pójdziesz do pracy. Masz wykształcenie podstawowe, wielu takie ma.
- I co ja z tym mogę? Nikt mnie nie zatrudni i pełnoletni nie jestem nawet...
Brawo, brawo, uruchamiamy myślenie. Wspominam coś o rozdawaniu ulotek oraz, że jak ktoś szuka, to znajduje.
Chce zostać sam.
Muszę wyjść do pracy. Przychodzi i bąka jakieś przeprosiny. Obiecuję, że porozmawiam z młodymi, jak wrócę.
Do pracy się spóźniam, ponieważ gdy zakładam buty dzwoni Najstarsza, że longboard, bez ochraniaczy, gleba i kolano rozwalone, nie sorry, to jakoś medycznie było o rzepce czy cuś. Truskawki!!! Żeby się rozdwoić, roztroić, roz... Dobra, już. Mam pomysł na truskawki. Są dobrzy ludzie, a wypłata jutro.
Zajęcia krótkie, nim poskładałam dziennik i graty - telefon znów, łzy, że w szpitalu, że sama, że nie wie gdzie. Jasne, że nie wie, bo tam chaos jeden wielki. Docieram na SOR. Siedzi na schodach, blada, zmęczona. Nie wskórałyśmy nic, bo lekarz poszedł był na blok operacyjny. Młoda dostaje adresy szpitali, gdzie ewentualnie. Ukradkiem zerkam na to kolano - niby spuchnięte bardzo nie jest, ale kto wie? Skoro nawet studentka WUM panikuje? Wsadzam dziecię w autobus, bo jeden szpital z listy całkiem dobry jest, żeby nie powiedzieć - najlepszy, a sama wracam towarzystwo ogarniać. Truskawki już dostarczone. Sam zapach i smak robi swoje. Młodzi się mobilizują - jak zawsze w chwilach trudnych: dla siostry bluza, ładowarka z listy życzeń, do tego bilet dla mnie na autobus.
SOR nr 2. Zupełnie inny obraz: obfotografowana roentgenowsko, mina dziarska, szczebiocze, że może na praktyki tu, bo młoda kadra, a lekarz przystojny. A kolano? Stłuczone.
22.30. Jem truskawki. Właściwie garść tylko. Już jest dobrze przecież.
I coś mi się przypomniało dzisiaj. Truskawki :) Film, chyba "Trans". Gość miał przerwać strumień złych wspomnień i myśli jednym słowem. Jakoś tak. Muszę sobie obejrzeć i przypomnieć.
Pogoda. Zbieg okoliczności. Ba, żeby to jeden zbieg!
Zacznijmy od poranka. Środowego. Początek normalny: prasówka, przegląd tornistrów Najmłodszych, słowo do starszych przed szkołą. Błogi spokój. Że maj, to czas na wysyłanie CV, ponieważ od września może jakaś praca w szkole, czy coś. Przegląd wakatów na stronie kuratorium iii... poszło!
Na wszelki wypadek do pracy na elegancko, bo może zadzwonią.
Za oknem ulewa. A ja w tych szpilkach, dłuższą drogą, żeby bucików nie zbrukać i z dala od ulicy, żeby kierowcy ołówkowej małej czarnej nie pochlapali ani żakietu. Kątem oka widzę, jak dwóch zwalnia na przejściu - taa, pokaż nóżkę, to cię widzą. Uśmiecham się sama do siebie.
Sprawdzam pocztę co godzinę. Nerwowo gapię się na telefon. Milczy.
Po zajęciach. Z trzema torbami ruszam do domu. Zaczyna kropić. W połowie drogi przypominam sobie o parasolce, która została na wieszaku w pracy. Siąpienie przeistacza się w regularny deszcz. Skracam sobie drogę przez podwórko. Mlask, mlask, mlask - odbija się echem dźwięk obcasów energicznie wyciąganych z błota. Ponury widok zaniedbanej kamienicy rozmazuje mi się. Nie wiem, czy to deszcz, łzy, czy za słabe okulary. Może to CV było złe. Może PESEL. Może brak szczęścia.
W tym momencie przychodzi mi ochota na truskawki. Na ich zapach, smak, widok. Myślę o nich intensywnie, bo wraz z ulewą dopada mnie deszcz najbardziej ponurych myśli. Bure niebo, rozmoczone podwórko, 44 niebawem na karku, a ja czekam na cud. Jak aktorka, której czas już minął, patrzę na telefon, który nie dzwoni.
W domu dziada z babą brak. Ano, brak, ponieważ w pracy byli oboje. Przedzieram się przez pokój Najmłodszych, drążąc tunel wśród klocków, rysunków i zabawek rozrzuconych po podłodze. Na szczęście Trzecioklasista nie ma już gorączki. Siadam na chwilę, sprawdzam stan konta. Starczy na mleko, chleb i płatki, a o truskawkach można sobie pomarzyć po wypłacie. I do tego ten syf... - toczę wzrokiem po pokoju. Dzieci są cudotwórcami - w rekordowo krótkim czasie są w stanie przeistoczyć każdą powierzchnię w gruzowisko przedmiotów. Wystarczy im parę klocków, kredek, blok, trochę książek i zabawek. Nie wyszło mi nawet nauczenie ich dbania o taki mały skrawek własnego miejsca.
Zlew full. To samo z koszem na śmieci. Zamykam kuchnię i przypominam o niej Gimnazjalistom, którzy odmeldowują się z tego, co w szkole. Ustalamy, kto robi zakupy. Zaglądam do zeszytów. Robi się wieczór, toaleta, spać. Zasypiam przy włączonym pudle - miałam coś tam obejrzeć, nie wiem co, serial chyba jakiś. A może to było wczoraj.
Poranek ponury drugi. Konto prawie wyzerowane. Telefon milczy dalej, na skrzynce mailowej pusto. To nie jest pierwsze CV w tym roku ani w tym miesiącu. Na śniadanie robię Najmłodszym śniadanie z resztek bagietki, sera, wędliny i pieczarek. W piekarniku podgrzewam.
- To są zapiekanki, prawda?
- Oczywiście. Smakują?
Zachwalają, bo rarytas. Postanawiam się nie poddawać, w końcu to początek nowego dnia, będzie dobrze. Dzień jednak niełatwy - z połowicą też dziś nie pogadasz, ponieważ palcem na wodzie pisane jakieś spotkanie ma. Ruszam w deszcz z psem, a przy okazji po parasolkę do pracy.
Po powrocie zastaję w domu większy chlew niż wieczorem. Zostaw młodych samych na moment! Pies otrząsa się obryzgując błotem szafę. Motywuję towarzystwo do lekcji - Trzecioklasista już dobrze się czuje, ale do szkoły go przecież nie wyślę pierwszy dzień po gorączce. Posłusznie robią jakieś ćwiczenia, ja ogarniam, co się da i odstawiam Najmłodszego na drugą zmianę do szkoły. Połowica dzwoni, mówiąc że miałam rację, że spotkanie palcem na wodzie itede. No i co mi z tego teraz?
Wraca młodszy gimnazjalista od progu wołając, że zimno i głodny. A ja odburkuję, że w koszu dalej pełno i czy obiad w szkole jadł.
- A mogę zrobić sobie jajecznicę?
Jajek ci u nas dostatek, na szczęście.
Ale w mig okazuje się, że to, co zastałam rano po krótkim wyjściu było wierzchołkiem góry lodowej. Młodzież pozostawiona sama sobie grasowała w jaskini Gimnazjalistów pozostawiając za sobą trop, strzępy i kurz. Młody jest wściekły. Wytykam mu, że gatki jego leżą pod krzesłem - wypiera się, póki pod nos nie podstawiam. Wściekłość i wrzask. Wywala hurtowo graty do przedpokoju, gdy znikam z pola widzenia. Przedmioty z gruntu trwałe, nie rozlecą się. Wiedz, matko, że coś się dzieje. Ze stoickim spokojem mijam stertę w przedpokoju i mówię, że musi posprzątać to, czym rzucał. Siadam obok i pytam, co jest. Spokojnie. Rzuca się na łóżko i narzeka, że wszystko moja wina, bo nie pozwoliłam, bo nie zrobiłam jak chciał, bo go obrażam i nie szanuję. Znaczy, jego własności, gdy wychodzi z domu. I grozi, że nie posprząta, mogę sobie sama, jeśli chcę. Nie chcę. Chcę truskawek. Ten zapach, kolor, smak nadchodzącego lata...
Ile rozumie z życia prawie Piętnastolatek?
Mały test.
- Od dzisiaj możesz żyć na własny rachunek. Mogę nie pracować. Płacisz swoją działkę czynszu za mieszkanie, za prąd, gotujesz i pierzesz sobie sam, wyciągaj gatki z brudów.
- Przecież dostajesz na mnie rodzinne.
Przedstawiam kwotę jaka na niego przypada i przypominam, co ile kosztuje. Czynsz, prąd, jedzenie, ubrania, książki, środki czystości. Widać zdziwienie, że nie starczy nawet na punkt pierwszy.
- W razie czego, pójdziesz do pracy. Masz wykształcenie podstawowe, wielu takie ma.
- I co ja z tym mogę? Nikt mnie nie zatrudni i pełnoletni nie jestem nawet...
Brawo, brawo, uruchamiamy myślenie. Wspominam coś o rozdawaniu ulotek oraz, że jak ktoś szuka, to znajduje.
Chce zostać sam.
Muszę wyjść do pracy. Przychodzi i bąka jakieś przeprosiny. Obiecuję, że porozmawiam z młodymi, jak wrócę.
Do pracy się spóźniam, ponieważ gdy zakładam buty dzwoni Najstarsza, że longboard, bez ochraniaczy, gleba i kolano rozwalone, nie sorry, to jakoś medycznie było o rzepce czy cuś. Truskawki!!! Żeby się rozdwoić, roztroić, roz... Dobra, już. Mam pomysł na truskawki. Są dobrzy ludzie, a wypłata jutro.
Zajęcia krótkie, nim poskładałam dziennik i graty - telefon znów, łzy, że w szpitalu, że sama, że nie wie gdzie. Jasne, że nie wie, bo tam chaos jeden wielki. Docieram na SOR. Siedzi na schodach, blada, zmęczona. Nie wskórałyśmy nic, bo lekarz poszedł był na blok operacyjny. Młoda dostaje adresy szpitali, gdzie ewentualnie. Ukradkiem zerkam na to kolano - niby spuchnięte bardzo nie jest, ale kto wie? Skoro nawet studentka WUM panikuje? Wsadzam dziecię w autobus, bo jeden szpital z listy całkiem dobry jest, żeby nie powiedzieć - najlepszy, a sama wracam towarzystwo ogarniać. Truskawki już dostarczone. Sam zapach i smak robi swoje. Młodzi się mobilizują - jak zawsze w chwilach trudnych: dla siostry bluza, ładowarka z listy życzeń, do tego bilet dla mnie na autobus.
SOR nr 2. Zupełnie inny obraz: obfotografowana roentgenowsko, mina dziarska, szczebiocze, że może na praktyki tu, bo młoda kadra, a lekarz przystojny. A kolano? Stłuczone.
22.30. Jem truskawki. Właściwie garść tylko. Już jest dobrze przecież.
I coś mi się przypomniało dzisiaj. Truskawki :) Film, chyba "Trans". Gość miał przerwać strumień złych wspomnień i myśli jednym słowem. Jakoś tak. Muszę sobie obejrzeć i przypomnieć.
"Trans" będzie na poniedziałek!
OdpowiedzUsuńSamo zycie... ale z tym sprzataniem pewnie masz jakies sposoby na wyegzekwowanie ...
OdpowiedzUsuńW taki czas to po prostu MUSI się wydarzyć coś na przełamanie.
OdpowiedzUsuńTruskawki.
Albo cokolwiek.
To i dobrze, że Ci się trafiły :)
Wiesz, gdyby nie myśl o truskawkach, to nie wiem... Może i głupie to, ale potrzebne ;)
OdpowiedzUsuńWIEM :)
OdpowiedzUsuń