Problem nie tylko ornitologiczny
Najmłodszemu przydarzyło się zapalenie napletka. Problem bolesny i dość wstydliwy, o czym świadczy fakt, że młody całą sobotę i 3/4 niedzieli biegał do łazienki z większą częstotliwością, ale dopiero wieczorem, gdy uwolniłam się od PIT-olenia i dopadł mnie w kuchni sam na sam, konspiracyjnym głosem oświadczył:
- Siusiak mnie boli.
Zajęliśmy łazienkę, żeby obejrzeć to i owo. Opóźnione przez zeznanie podatkowe wyznanie syna miało już dość zaawansowaną postać - zaczerwienienie i znaczny obrzęk. Tymczasem w domowej apteczce odkryłam brak Rivanolu. Nic to, jako zielarka z powołania, zrobiłam napar z rumianku i po wystudzeniu uzyskałam odpowiednią ciecz do maczania interesu.
Długi pobyt w łazience wywołał zainteresowanie pozostałych nomen-omen członków rodziny. Starsi bracia uzyskawszy zza drzwi informację "Siusiak go boli" na wyścigi zaczęli opowiadać o swoich przebytych przypadłościach.
- O, też tak miałem i to nie raz!
- Mnie też bolał i nie musiałem wtedy chodzić do szkoły.
Najstarszy przebił wszystkich, siląc się na żart:
- To teraz trzeba iść do ornitologa.
Uciszyłam towarzystwo za drzwiami ślepo rzuconym hasłem, że problemy intymne to problemy prywatne i napomykając, że proszę się nie wtrącać i nie rozpraszać.
Tymczasem najmłodszy, w przerwie między maczaniami, w skupieniu oglądał swój interes i badał skrupulatnie wszelkie elementy jego budowy anatomicznej. Między innym dostrzegł kreskę, która wygląda jak blizna i nie przypominając sobie żadnych urazów tej części ciała, był zainteresowany pochodzeniem tego defektu na skórze. Próbując odwrócić jego uwagę od niewątpliwych cierpień nadrabiałam wiedzą i opowiadaniem o tym, że każde dziecko w brzuchu mamy najpierw wygląda jak dziewczynka, a jeśli ma być chłopcem, to siusiak formuje się dopiero później, ale na pamiątkę pozostaje ta kreska. Komentarze rodzeństwa i moja barwna opowieść nie pozostały bez odzewu, bo nagle Sześciolatek zapytał:
- To ja teraz będę miał okres?
Przyznam, że żonę Lota w tym momencie przypominałam.
Dzięki rumiankowi na szczęście udało się przywrócić naturalny kolor i wygląd TEJ części ciała zainteresowanego, więc poszedł wczoraj do szkoły (ale na basen nie) i wszystko jest OK. Ale że taki napletek może dostarczyć tylu wrażeń całej rodzinie, nie przypuszczałam.
- Siusiak mnie boli.
Zajęliśmy łazienkę, żeby obejrzeć to i owo. Opóźnione przez zeznanie podatkowe wyznanie syna miało już dość zaawansowaną postać - zaczerwienienie i znaczny obrzęk. Tymczasem w domowej apteczce odkryłam brak Rivanolu. Nic to, jako zielarka z powołania, zrobiłam napar z rumianku i po wystudzeniu uzyskałam odpowiednią ciecz do maczania interesu.
Długi pobyt w łazience wywołał zainteresowanie pozostałych nomen-omen członków rodziny. Starsi bracia uzyskawszy zza drzwi informację "Siusiak go boli" na wyścigi zaczęli opowiadać o swoich przebytych przypadłościach.
- O, też tak miałem i to nie raz!
- Mnie też bolał i nie musiałem wtedy chodzić do szkoły.
Najstarszy przebił wszystkich, siląc się na żart:
- To teraz trzeba iść do ornitologa.
Uciszyłam towarzystwo za drzwiami ślepo rzuconym hasłem, że problemy intymne to problemy prywatne i napomykając, że proszę się nie wtrącać i nie rozpraszać.
Tymczasem najmłodszy, w przerwie między maczaniami, w skupieniu oglądał swój interes i badał skrupulatnie wszelkie elementy jego budowy anatomicznej. Między innym dostrzegł kreskę, która wygląda jak blizna i nie przypominając sobie żadnych urazów tej części ciała, był zainteresowany pochodzeniem tego defektu na skórze. Próbując odwrócić jego uwagę od niewątpliwych cierpień nadrabiałam wiedzą i opowiadaniem o tym, że każde dziecko w brzuchu mamy najpierw wygląda jak dziewczynka, a jeśli ma być chłopcem, to siusiak formuje się dopiero później, ale na pamiątkę pozostaje ta kreska. Komentarze rodzeństwa i moja barwna opowieść nie pozostały bez odzewu, bo nagle Sześciolatek zapytał:
- To ja teraz będę miał okres?
Przyznam, że żonę Lota w tym momencie przypominałam.
Dzięki rumiankowi na szczęście udało się przywrócić naturalny kolor i wygląd TEJ części ciała zainteresowanego, więc poszedł wczoraj do szkoły (ale na basen nie) i wszystko jest OK. Ale że taki napletek może dostarczyć tylu wrażeń całej rodzinie, nie przypuszczałam.
hahaha, ornitolog :D
OdpowiedzUsuńTaka mała część ciała, a jak musiało być wesoło :D Aż się boję co to będzie, gdy moje Dziecię zacznie zadawać mi tak dokładne anatomiczne pytania ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ! :) I życzę powrotu do zdrowia synkowi :)
O tak. Napletki potrafią dostarczać wrażeń ;)))
OdpowiedzUsuńno moje chłopaki też to przechodzili wiele można sie nauczyc dzieki takiej "przygodzie"
OdpowiedzUsuń