Pachnie diabłem

Wróciłam z Rumunii z nietypowym upominkiem: butelką transylwańskiej palinki. Najmłodszy niepostrzeżenie powąchał kieliszek po naszej degustacji i skrzywiwszy się oświadczył:

- Fuj, to pachnie diabłem!

Tu sobie na dygresję pozwolę - racji młodemu trudno odmówić, ale skąd u niego takie skojarzenia? Kiedy byłam dzieckiem, z bajek  i lekcji religii wyniosłam, że siarka itd., co nie do końca mnie przekonywało, lecz na stare lata przyznać muszę - logiczne było, w końcu kwaśne deszcze w boskim planie raczej nie funkcjonowały.

Tymczasem wracam do Transylwanii, gdzie szczęśliwie losy mnie rzuciły, kiedy w kraju mym wypędzano diabła. Wiadoma rzecz, że gdzie diabeł nie może, tam babę pośle, dlatego ja ucztowałam w kraju Drakuli, gdy na rodzimym podwórku egzorcyści zbierali żniwo telewizyjnego ubawu. W średniowiecznej wieży w Cluj-Napoca plotłam sobie 10 kwietnia koszyczek, pełna radości, że wokół mnie tylu fajnych ludzi i rozmawiamy sobie przy robótkach ręcznych spontanicznie, żadne brzozy nam nie wadzą, duchy przeszłości nie niepokoją. Ponieważ projekty unijne zakładające mobilność uczestników mają na celu łączyć, a nie dzielić. I dlatego z Belgijką szwedzkiego pochodzenia mogłam sobie uciąć przyjemną pogawędkę o naszej wspólnej przeszłości historycznej - i to w pozytywnych kategoriach. A ku uciesze naszych rumuńskich gospodarzy odkryłam, że oni też, jak my, malują jajka na Wielkanoc - i że tym oraz innym tradycjom nie przeszkadzała bariera Karpat.

Podróż do domu była długa i nużąca - kilkanaście godzin w samochodzie - ale pogoda sprzyjała podziwianiu wschodnich krańców Europy. Kontynent to dziwny. Najmniejszy, a podzielony na kosmiczną liczbę państw i regionów, których mieszkańcy porozumiewają się niezliczoną ilością języków, gwary i dialekty włączając. Jak do tego doszło? Grzebię w myślach i narzuca mi się jedno - powtórka z historii niedawna z moją Szóstoklasistką: feudalizm. Pan i jego ziemia, jego rządy, jego język, jego prawo pierwszej nocy i inne bezprawia. Ale na tym nie koniec. Pan, którego sumienie od czasu do czasu nękało, ot tak, z przyzwyczajenia, musiał sobie duszę oczyścić. Zadościuczynić. Kościół ufundować czy klasztor, biskupowi za duszy swojej spokój podziękować nadaniem ziemi. I wszystko na papierze zostało spisane, kto czym i w jakiej ilości dysponuje, a co nie stoi czarno na białym - tego nie ma. Za jakie grzechy? A to już tajemnica spowiedzi, zupełnie inna bajka (polecam przy okazji film "Ojciec Szpiler").

Komentarze

  1. ~Gosia Gosia :)24 kwietnia 2014 06:39

    zazdroszczę podróży !

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlaczego: z nietypowym upominkiem?! Jak najbardziej typowym! :))))

    OdpowiedzUsuń
  3. Suwenir bardziej mi się z ciałem stałym kojarzył niż płynnym, lecz temu niczego nie brakowało - moc przepisową posiadał :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jeszcze jeden żonkil, czyli ... gdybym znała Kadisz

W rankingu

Inny świat