Na wiosnę kwiatki rosną

Tak wypadło, że w tym roku wszystko w biegu. Nowy Rok. Werdykty lekarzy niefajne. Składanie małżeńskiego rozbitego dzbana. Ferie zimowe. Jakby wiosna. Powrót zimy. Egzaminy juniorstwa. Drugi wyjazd służbowy. Wiosna jakby prawdziwa. Święta. Znów egzaminy. A ja gdzieś między tym zawieszona, uczepiona  między jedną myślą a drugą, wszędzie obecna, choć zawsze spóźniona i zdecydowanie bardziej duchem niż ciałem. Że nie piszę - nabzdyczona na samą siebie. Ale jak, skoro nawet Microsoft stwierdził, że na XP szkoda mu czasu. Aż przychodzi taki jeden dzień (św. Wojciech mu patronuje, chyba nie przypadkiem), że choć noc nieprzespana, poranek piękny i wszystko zaczyna się układać. I retrospektywa działa. Do tych wszystkich wiosennych kwiatków moją duszę wymęczoną przenosi.

Kwiatek pierwszy. Fiołek. Gdy byłam dzieckiem wiosną tata przynosił mi kilka do pokoju. Choć trwały tylko moment, ich zapach tak głęboko zapadł w pamięć, że do dziś je czuję. A wynik badania taty kiepski. I choć myśl goni myśl - młodych przypilnuj, zaprowadź, przyprowadź, praca-dom-szkoła-dom, pragnienie jest jedno - żeby się zatrzymać na chwilę, z tatą porozmawiać, pośmiać się razem, pomyśleć. Kiedy? W wakacje?

Kwiatek drugi. Stokrotka. Terapeutka każe przypomnieć nam sobie najszczęśliwszy moment we wspólnym życiu. Bukiecik stokrotek w szpitalu położniczym na Mokotowie. Mam go do dziś. I pamiętam wszystko. Z kolei w jego wspomnieniach niezatarte pozostało moje wiosenne szaleństwo, gdy pijana zielenią i szczęściem po prostu wiedziałam, że będzie jak pragnę i nie bałam się głośno obwieścić tego światu. I jest.

Kwiatek trzeci. Miłek. Wewnętrzny. Zbuntowany. Okrutny. Pierwszy raz w życiu z bezsilności na dziecka pogardę wylane łzy. Co nas nie zabije, to - wiadomo. Przypominałam sobie jak był mały i śpiewnym, melodyjnym głosikiem o coś pytał bez znajomych słów. Jakby mówił innym językiem. Jakby śpiewał. Może teraz też mówi innym. I wcale nie melodyjnym. A ja konsekwentnie wpajam słowa, które znaczą. Nie jest lekko.

Kwiatek czwarty. Świętoszkowaty. Stał sobie przy centrum handlowym, nie powiem jakim, bo i tak każdy wie. Tam gdzie stoi młodzież i nie tylko z reklamami rozdawał obrazki z Janem Pawłem, zagajał, potem wciskał drugi, że niby z Krzysztofem, dla kierowców, ponieważ gdyż pielgrzymka, beatyfikacja, Rzym, Watykan, kwiecień zbiera. Sięgam ręką, a tu pusto - ożesz, do bankomatu muszę jeszcze przed zebraniem u młodzieży, a tu czasu mało. I się tłumaczę, że nie mam, bo dzieci mam szóstkę, a ten mi: "A co mnie to obchodzi?!" Oprzytomniałam. Ponieważ gdyż mam w jego wieku latorośl tak mniej więcej tę najstarszą. I nie zagaja na temat świętych, tylko korki daje, a jak uzbiera, ile trzeba, to leci w świat WizzAirem czy innym Ryanairem. To taki kwiatek psikający zimną wodą był.

Kwiatek piąty. Do kożucha. Wyjazd nie na wakacje, ale Rumunia piękna. Transylwania orzeźwiająco zielona wcześniejszą wiosną, zaróżowiona kwitnącymi magnoliami. Praca od rana do późnej nocy. Czytam, myślę, rozmawiam, dogaduję szczegóły, a gdzieś w tak zwanym międzyczasie delektuję się jedzeniem, winem, kulturą inną, lecz jakby karpacko-góralsko-znajomą. I odwzajemnionym ciepłem ludzi, europejczyków z Francji, Belgii, Chorwacji, Rumunii. Zastanawiam się, jak to się stało, że tak się języki poplątały, że po rumuńsku ni w ząb, choć Janosik w portkach z podobnymi parzenicami chodził, a na Wielkanoc też malujemy jajka i to wcale nie z czekolady od belgijsko-francuskiego zająca.

Kwiatek szósty i ostatni. Do święconki. Zawsze, jeśli tylko wiosna pozwala wkładam chociaż jeden, obok zielonego bukszpanu czy barwinku. Tegoroczny koszyk był rumuńskiej produkcji, a kwiatków dostatek - i taki umajony iście pogańsko młodzież zaniosła do kościoła. Po powrocie w krzyk, że ktoś chciał podprowadzić, ale progenitura zaprotestowała stanowczo i moherowa jejmość z wyciągniętą ręką została za stołem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jeszcze jeden żonkil, czyli ... gdybym znała Kadisz

W rankingu

Inny świat