Posty

Wyświetlanie postów z kwiecień, 2014

Problem nie tylko ornitologiczny

Najmłodszemu przydarzyło się zapalenie napletka. Problem bolesny i dość wstydliwy, o czym świadczy fakt, że młody całą sobotę i 3/4 niedzieli biegał do łazienki z większą częstotliwością, ale dopiero wieczorem, gdy uwolniłam się od PIT-olenia i dopadł mnie w kuchni sam na sam, konspiracyjnym głosem oświadczył: - Siusiak mnie boli. Zajęliśmy łazienkę, żeby obejrzeć to i owo. Opóźnione przez zeznanie podatkowe wyznanie syna miało już dość zaawansowaną postać - zaczerwienienie i znaczny obrzęk. Tymczasem w domowej apteczce odkryłam brak Rivanolu. Nic to, jako zielarka z powołania, zrobiłam napar z rumianku i po wystudzeniu uzyskałam odpowiednią ciecz do maczania interesu. Długi pobyt w łazience wywołał zainteresowanie pozostałych nomen-omen członków rodziny. Starsi bracia uzyskawszy zza drzwi informację "Siusiak go boli" na wyścigi zaczęli opowiadać o swoich przebytych przypadłościach. - O, też tak miałem i to nie raz! - Mnie też bolał i nie musiałem wtedy chodzić do szkoły. Naj...

Pachnie diabłem

Wróciłam z Rumunii z nietypowym upominkiem: butelką transylwańskiej palinki. Najmłodszy niepostrzeżenie powąchał kieliszek po naszej degustacji i skrzywiwszy się oświadczył: - Fuj, to pachnie diabłem! Tu sobie na dygresję pozwolę - racji młodemu trudno odmówić, ale skąd u niego takie skojarzenia? Kiedy byłam dzieckiem, z bajek  i lekcji religii wyniosłam, że siarka itd., co nie do końca mnie przekonywało, lecz na stare lata przyznać muszę - logiczne było, w końcu kwaśne deszcze w boskim planie raczej nie funkcjonowały. Tymczasem wracam do Transylwanii, gdzie szczęśliwie losy mnie rzuciły, kiedy w kraju mym wypędzano diabła. Wiadoma rzecz, że gdzie diabeł nie może, tam babę pośle, dlatego ja ucztowałam w kraju Drakuli, gdy na rodzimym podwórku egzorcyści zbierali żniwo telewizyjnego ubawu. W średniowiecznej wieży w Cluj-Napoca plotłam sobie 10 kwietnia koszyczek, pełna radości, że wokół mnie tylu fajnych ludzi i rozmawiamy sobie przy robótkach ręcznych spontanicznie, żadne brzozy nam ni...

Na wiosnę kwiatki rosną

Tak wypadło, że w tym roku wszystko w biegu. Nowy Rok. Werdykty lekarzy niefajne. Składanie małżeńskiego rozbitego dzbana. Ferie zimowe. Jakby wiosna. Powrót zimy. Egzaminy juniorstwa. Drugi wyjazd służbowy. Wiosna jakby prawdziwa. Święta. Znów egzaminy. A ja gdzieś między tym zawieszona, uczepiona  między jedną myślą a drugą, wszędzie obecna, choć zawsze spóźniona i zdecydowanie bardziej duchem niż ciałem. Że nie piszę - nabzdyczona na samą siebie. Ale jak, skoro nawet Microsoft stwierdził, że na XP szkoda mu czasu. Aż przychodzi taki jeden dzień (św. Wojciech mu patronuje, chyba nie przypadkiem), że choć noc nieprzespana, poranek piękny i wszystko zaczyna się układać. I retrospektywa działa. Do tych wszystkich wiosennych kwiatków moją duszę wymęczoną przenosi. Kwiatek pierwszy. Fiołek. Gdy byłam dzieckiem wiosną tata przynosił mi kilka do pokoju. Choć trwały tylko moment, ich zapach tak głęboko zapadł w pamięć, że do dziś je czuję. A wynik badania taty kiepski. I choć myśl goni myśl ...