Przychodzi matka do dziekanatu - połączone notki z 14 marca i 30 września
Marzec. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie ta trema. Za kilka miesięcy moja pierworodna będzie walczyć o indeks (wprawdzie nie tej uczelni, ale jednak) - tę różnicę pokoleń czuję na kilometr, odwagi nie dodaje. Naciskam klamkę drzwi z napisem REKRUTACJA. Trzy panie za biureczkami uśmiechają się zachęcająco. Gdy wyjaśniam, że chciałabym zostać studentką i dzielę się swoimi obawami, jedna z nich uspokaja:
- Mogę panią zapewnić, że nie studiują u nas sami młodzi ludzie. Na pewno znajdzie się ktoś w pani wieku.
- Ale na informatyce? - oczyma wyobraźni już widziałam klony kolegów mojej córki: wszyscy młodzi, wysocy, silni, wszystkowiedzący.
- Informatyka nie ruszy od marca. Musiałaby pani dołączyć do drugiego semestru lub zaczekać do października, ewentualnie wybrać inny kierunek.
Nieśmiało pytam o skalę trudności przedmiotów na pierwszym i drugim semestrze, ale tu kompetencje pań z rekrutacji się kończą, zostaję odesłana do działu nauczania. Po złożeniu wniosku czy podania, zatwierdzeniu (trzy panie, trzy komputery, dwie pieczątki na jednozdaniowym piśmie) otrzymuję wykaz przedmiotów na poszczególnych semestrach, wraz z kryteriami zaliczeń.
- Czy może mi pani - zwracam się do tej, która wyraźnie stara się mi pomóc - tak dyskretnie powiedzieć, co to jest ta "matematyka dyskretna'?
Atmosfera w dziale nauczania rozluźnia się, panie chichoczą, a potem zdobywam kilka cennych informacji. Decyzję podejmuję natychmiast: Informatyka - nie.
Ciąg dalszy. Najstarsza latorośl na początku lipca zostaje przyjęta w poczet studentów Uniwersytetu Medycznego. Ja przeglądam strony innych uczelni w poszukiwaniu tego, co wydaje mi się z wielu względów praktyczne. Znajduję. Wypełniam zgłoszenie, zanoszę papiery do APS - na podyplomowe.
30 września. Pisałam, że gdy człowiekowi się wydaje, że gdy wszystko odfajkowane, to nagle kubeł wody? Pisałam. Deadline dzisiaj. Czyli potwierdzić trzeba, Alma Mater dopytuje, czy chęć w dalszym ciągu wyrażam. Coś trzeba postanowić. Zapłacić. I jechać na zjazd, który za parę dni. A tu ten gips na karku. I gorączka młodego i jęczenie, że ręka boli i młoda studentka, która na UM już wybywa - to na spotkanie roku, to na inaugurację za chwilę. I czworo pozostałych do ogarnięcia. I praca w domu kultury.
W głowie się wszystko przewraca. Matko wątpiąca! Szukałaś tych studiów tyle czasu, rozmyślałaś, sprawdzałaś, odkładałaś na nie - to tylko 3 semestry przecież! Rozsądek wygrywa: przed północą klikam co trzeba, piszę co trzeba - a niech tam. Październik mamaszóstki rozpocznie jako studentka.
- Mogę panią zapewnić, że nie studiują u nas sami młodzi ludzie. Na pewno znajdzie się ktoś w pani wieku.
- Ale na informatyce? - oczyma wyobraźni już widziałam klony kolegów mojej córki: wszyscy młodzi, wysocy, silni, wszystkowiedzący.
- Informatyka nie ruszy od marca. Musiałaby pani dołączyć do drugiego semestru lub zaczekać do października, ewentualnie wybrać inny kierunek.
Nieśmiało pytam o skalę trudności przedmiotów na pierwszym i drugim semestrze, ale tu kompetencje pań z rekrutacji się kończą, zostaję odesłana do działu nauczania. Po złożeniu wniosku czy podania, zatwierdzeniu (trzy panie, trzy komputery, dwie pieczątki na jednozdaniowym piśmie) otrzymuję wykaz przedmiotów na poszczególnych semestrach, wraz z kryteriami zaliczeń.
- Czy może mi pani - zwracam się do tej, która wyraźnie stara się mi pomóc - tak dyskretnie powiedzieć, co to jest ta "matematyka dyskretna'?
Atmosfera w dziale nauczania rozluźnia się, panie chichoczą, a potem zdobywam kilka cennych informacji. Decyzję podejmuję natychmiast: Informatyka - nie.
Ciąg dalszy. Najstarsza latorośl na początku lipca zostaje przyjęta w poczet studentów Uniwersytetu Medycznego. Ja przeglądam strony innych uczelni w poszukiwaniu tego, co wydaje mi się z wielu względów praktyczne. Znajduję. Wypełniam zgłoszenie, zanoszę papiery do APS - na podyplomowe.
30 września. Pisałam, że gdy człowiekowi się wydaje, że gdy wszystko odfajkowane, to nagle kubeł wody? Pisałam. Deadline dzisiaj. Czyli potwierdzić trzeba, Alma Mater dopytuje, czy chęć w dalszym ciągu wyrażam. Coś trzeba postanowić. Zapłacić. I jechać na zjazd, który za parę dni. A tu ten gips na karku. I gorączka młodego i jęczenie, że ręka boli i młoda studentka, która na UM już wybywa - to na spotkanie roku, to na inaugurację za chwilę. I czworo pozostałych do ogarnięcia. I praca w domu kultury.
W głowie się wszystko przewraca. Matko wątpiąca! Szukałaś tych studiów tyle czasu, rozmyślałaś, sprawdzałaś, odkładałaś na nie - to tylko 3 semestry przecież! Rozsądek wygrywa: przed północą klikam co trzeba, piszę co trzeba - a niech tam. Październik mamaszóstki rozpocznie jako studentka.
I jak Ci idzie?
OdpowiedzUsuńPo kilku zjazdach mogę śmiało powiedzieć: gdybym się na te studia nie zdecydowała, to plułabym dziś sobie w brodę. A tak, mogę co najwyżej przez lewe ramię ;)
OdpowiedzUsuń