Prosto z wykopalisk

Któregoś wakacyjnego dnia Najmłodszy, znudzony zarządzonymi przeze mnie porządkami ( ile dni można przekopywać się przez szafki i robić segregację - to na śmietnik, to do świetlicy, to zostaje) stwierdza, że wybiera się tam, gdzie można znaleźć szkielet jakiegoś dinozaura.

Zagadnięty o cel takiej wyprawy, oświadcza, że chce tam pracować i wykopywać szkielety. Wolę nie wchodzić w szczegóły, o jakiego gada chodzi, bo jeszcze się wkopię, żem ignorantka, ale poprosiłam uprzejmie starszych braci pierwszoklasisty, by sprawdzili, gdzie to bydlę znaleźć. Junior wiedział, że w Ameryce. Sprawdzili dokładniej -  wyszło, że w Stanach.

Nawet, gdyby w Peru, Chile czy w Meksyku, podróż taką trzeba dobrze zaplanować, nie mówiąc już o funduszach, ale robię unik i mówię, że wypadałoby się języka tubylców, znaczy tambylców nauczyć. Szczęście sprzyja młodemu, bo to akurat Stany, zatem proponuję własne usługi. Obaj najmłodsi reagują entuzjastycznie i natychmiast zakładamy "Teczki do angielskiego", ja- profesjonalistka - wybieram jakieś nagrania, jakieś ćwiczenia i bierzemy się do roboty.

Po 2 godzinach  powtarzania kolorów, nazw zwierząt, powitań i pożegnań, kiedy widzę efekty mojej pracy i serce się raduje na sam widok, Najmłodszy stwierdza:

- No dobrze, a kiedy zamierzasz nauczyć mnie, jak powiedzieć: " Hej, patrzcie, właśnie wykopałem kość stegozaura."?

Komentarze

  1. I teraz się przyznaj, czy miałaś w ogóle taki zamiar.

    OdpowiedzUsuń
  2. Eeeehm, tego... Wiesz, nie wiedziałam, że dzieciak może być taki pragmatyczny.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jeszcze jeden żonkil, czyli ... gdybym znała Kadisz

W rankingu

Inny świat