Po burzy

- Weź termiczną reklamówkę i pomóż tacie z zakupami.

15-latek wraca nabzdyczony. Zapomniał reklamówki, siada w swoim pokoju. Kategorycznie odmawia ponownego wyjścia.

We mnie wrze. W nim też. Rzucamy grochem o ścianę. I ja i on. Zegar beznamiętnie odlicza upływające minuty. Za chwilę spóźnię się do pracy.

Na usta cisną się *&%^*!!! i inne takie... W końcu młody z wielka łaską przekracza próg.

Biegnę do pracy. Co za ulga! Godzina babrania się w papier-mache z dziesięciolatkami, a potem próba przedstawienia. Wieczorem wracam odprężona, a po drodze przypomina mi się, że konflikt w toku. A właściwie dwa, ponieważ dwoje najstarszych zdążyło się już pożreć między sobą.

Wchodzę do jaskini lwa. Bez krzyku. Tłumaczę, co mnie zdenerwowało i dlaczego. Oraz, że pamiętam, jak to jest mieć lat 15 czy 16 i zły dzień. Napomykam między tym i owym, że sprawił mi przykrość. Trochę opowiadam o stresie maturzystki, i próbuję uczulić brata dorosłej, że nie jest łatwo podejmować najważniejsze decyzje,
że to taki pierwszy ważny moment, którego doświadczenia towarzyszą nam przez całe życie.
Młody coś tam bąka cicho. Ale bez złowrogich pomruków.

Zabieram część juniorstwa na filmowe uliczki - jutro będą zdjęcia, więc być może to ostatnia chwila, żeby zrobić sobie kilka fotek na planie.

Na dworze chmurzy się, gdy wracamy. Nawet jakby błyska się. Wybieram się na wernisaż do znajomej galerii, nie mam parasola, ale co tam.

Dzwoni komórka - to jedyny. Wraca z pracy.
- Zaczekaj.
Idziemy razem, ja już drugi raz w scenerii filmowej. Coś tam bąka o wczorajszym.

Obaj tacy podobni do siebie w tej chwili.

Zaczyna kropić. Gdy docieramy na wernisaż, rozmawiamy już normalnie, jakby nie było wczorajszego dnia.

Na dworze błyska się, trochę grzmi i pada, a w galerii polewają nam różowe wino. Sami znajomi :) Oglądamy pastele, a potem każde z nas migruje do swojej grupki. Kątem oka przyglądam się artystom, a z rozmów wyławiam ważniejsze wątki. Za tydzień Noc Muzeów, galerie i pracownie będą otwarte. Umawiamy się na wymianę gości i informacji. I nagle dociera do mnie, że jesteśmy małą grupą wzajemnego wsparcia. Bez tych wernisaży na twarzach niektórych nie pojawiłby się uśmiech, ktoś inny nie opowiedziałby o trudnych sprawach, na których teraz się koncentruje albo o pomysłach... Lampka różowego wina sączona powoli i długie rozmowy i nagle trudne sprawy robią się łatwiejsze. Tylko tyle. Aż tyle?

Przed północą wracamy do domu. Jest po burzy.

Komentarze

  1. najważniejsze że tłumaczysz dziecia dlaczego sie na nie zdenerwowalas to takie wazne moze nie dzicś nie jutro ale docenia to

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak to dobrze, ze ja nie mam jzu 16 lat :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jeszcze jeden żonkil, czyli ... gdybym znała Kadisz

W rankingu

Inny świat