Gdy koniec roku się zbliża

Do jednych wcześniej, do innych później, ale nagle dociera do juniorstwa, że oceny będą na świadectwie.  I że świadectwo to jakiś kwit ważny, bo pyta o niego babcia i prababcia, nie wspominając już o tym, że rodzice analizują jego  treść, a następnie wszystkie druki pieczołowicie wkładają w koszulki, wpinają do teczek. Taaa,  zdarza się im nawet z bezczelnością księgowego  świadectwo sprzed roku wyjąć i porównać na oczach delikwenta/tki.

Ale najpierw trzeba ten kwit mieć. Na szkolnych zebraniach robi się tłoczniej. Po powrocie idą w ruch podręczniki, zeszyty, zaczyna się mozolne oddzielanie ziarna od plew. Na gimnazjalistę młodszego niespodziewanie spadają błyskawiczne korepetycje z fizyki: matka zrzuca piórnik z szafy i mierzy czas, a potem pyta, co by się stało, gdyby szafa oraz piórnik były na Księżycu. Zbita z tropu odpowiedzią rysuje postać na kartce, a potem wystrzeliwujące z niej wektory sił. Każe się wyuczyć wzorów, robi jedno zadanie na pokaz  i opowiada o swojej ignorancji dla tego przedmiotu w czasach podstawówki, a nawet liceum, która musiała zakończyć się drastycznie wykuciem wszystkich wzorów z kilku działów oraz poprawieniem zagrożenia w ciągu JEDNEJ długiej przerwy. Z dumą przyznaje, że nauczyciel miał oczy okrągłe ze zdumienia i śladów zapisanych wzorów szukał na rękach, mankietach itp, ale ostateczny wydźwięk tej historii ma być inny."Ty też tak potrafisz, a nawet lepiej, tylko naucz się, wryj, co te literki oznaczają!" - zachęcam. Apiać - od nowa - a? g? t? V? S?... Po tygodniu sprawdzian z kinetyki podobno poprawiony.

Siadam z piątoklasistką. Właściwie - ona ze mną. Przymilnie się uśmiecha. Odmownie potraktowałam prośby dziecka o zgłoszenie do ppp, że niby dysleksja się panoszy. Mea culpa. Mea świadoma culpa. Ćwiczenia robi przy mnie, jak rąbnie orta, 5 razy przypominam zasadę lub wyjątek, 55 razy odpytuję, 555 przypominam, 5555 odpytuję... 5556 i kolejne są już bezbłędne. Mamy wakacje przed sobą, książkę z dyktandami, wyrobimy się przed szóstą klasą. Zaświadczenie z ppp daje wydłużenie czasu na sprawdzianie szóstoklasisty. A zasad i tak trzeba się nauczyć, prościej bez pani pedagog,  odwiedzania poradni, zwłaszcza, że dziecię pamięć ma dobrą, da radę.

W drugiej klasie szaleństwa białego tygodnia po komunii. Jednego dnia zdjęcia grupowe, ale tylko licencjonowany fotograf. Zlewam fotografa, przynoszę aparat, niech mi tylko coś powie, tooooo. Nic nie mówi. Drugiego dnia świece. Nie mogę być, posyłam starszą siostrę "komunisty" w charakterze opieki. Rękaw garnituru w stearynie, ale daje się wywabić starym sprawdzonym sposobem "na żelazko" i to w mężowskim wykonaniu. Nie ma śladu. W przeciwieństwie do kościelnych hitów drugiego dnia, czyli spalonej grzywki oraz oskarżeń o rasizm, plamy ze stearyny są niczym. Przyrzeczenia chrzcielne odnowione. Dzień trzeci. Medalik srebrny czy złoty? I co to znaczy "poświęcony"? W zarządzaniu na odległość (biegnę z zebrania do pracy) okazuję się coraz lepsza, dziecię zakłada oba, oba będą "święte".

Jutro dzień czwarty, święcenie modlitewników i różańców. Modlitewnik już uświęcony Nutellą podczas nauki "Ojcze nasz". Różańca od października nie widziałam. Znajdzie się, nie odpuszczę.

Maturzystka rzuca wściekłe słowa i spojrzenia, bo chemia nie poszła. Za to prezentacja z polskiego -znakomicie. Chcę jej przygadać "Ty humanie!" , ale nie kopie się leżącego. Może nie będzie tak źle.

Dzień robi się coraz dłuższy, a buty i spodnie chłopców coraz krótsze. Przekopuję się przez szafy i kartony - dla młodszych coś wygrzebię, ale na gimnazjalistów znów trzeba wyłożyć fundusze.

I jeszcze wycieczki. Dłuższe, krótsze, zielone szkoły i integracje. Kalendarz cały zapisany, kto gdzie kiedy wyjeżdża, kiedy wraca. Bez kalendarza jestem jak bez RAMu. Inne mamy patrzą na mnie podejrzliwie, kiedy głośno sobie obliczam: " Wyjeżdżają dwa dni przed Bałtowem, a wracają 3 dni przed Częstochową, a tydzień przed Krakowem"...

O funduszach było? Że niezbędne. Bo laptop padł, bo spodnie, bo buty, bo wycieczki, bo wakacje. Zbliża się jednak zwrot od fiskusa, nie będzie źle. Moglibyśmy zarabiać 8 razy więcej...- rozmarzam się do jedynego - to ze zwrotu zrobilibyśmy sobie kuchnię. A może i łazienkę.

Czwarte dziś pranie suszy się na balkonie. Za chwilę składanie, prasowanie, chowanie do szaf i szafek. Świeżo wyprane koszulki pachną już słońcem i wakacjami.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jeszcze jeden żonkil, czyli ... gdybym znała Kadisz

W rankingu

Inny świat