EMERGENCY

Miało być dzisiaj zupełnie o czymś innym - o kocich sprawach albo o zupełnie niepodobnym do naszego, marokańskim świecie, który zwiedzałam przed świętami, tymczasem temat wziął się sam, ot tak, z życia, wprost.

Nadrabiałam pracowe zaległości, cyzelując projekty graficzne, gdy odezwał się ten telefon, od którego zawsze cierpnie skóra. Każdy rodzic przeżywa, kiedy dzwoni "szkoła" lub "przedszkole" - na ogół nie chodzi o sprawy błahe.

Dziś Najmłodszy nieszczęśliwie upadł z otwartą buzią na rozsypane na klasowej podłodze drewniane klocki. Polała się krew, był płacz i łzy, a u mnie natychmiast włączył się autopilot: spakować książeczkę zdrowia (poza szczepieniami jest tam PESEL), dowiedzieć się, gdzie ostry dyżur, przebrać młodego i szybko działać. Dobrze, że mogliśmy dzisiaj z Małżem podzielić się obowiązkami - ja znalazłam się z Młodym najszybciej jak tylko się dało w Mazowieckim Centrum Stomatologii, a on zastąpił mnie w pracy.

Pierwsze zderzenie z MCS jest szokujące: na przeszklonych drzwiach dzielących nas od rejestracji wisi karteczka, która informuje, że najpierw trzeba pobrać numerek. No to pobieramy. Do rejestracji. Wciskam też do informacji, bo przecież gdzieś dowiedzieć się muszę, gdzie ten ostry dyżur, a recepcja informacji nie udziela. Ten drugi numerek nie chce wyjść, jak na złość, ale Młody wciska do skutku, gdy ja obserwuję panią z dzieckiem, tak na oko z rok starszym od Młodego, która zostaje z rejestracji wyproszona, ponieważ jej numerek jeszcze się nie wyświetlił. Patrzę i oczom nie wierzę.
- Masz, mamo, przyda nam się drugi numerek - mój dzielny Małolat wręcza mi karteczkę wyplutą w końcu przez bezduszny automat. Na tablicy wyświetla się numerek: właśnie ten! Cud! - myślę, bo przecież to ja mogłam być tą kobietą, którą wyproszono. Wchodzę i choć mam ochotę od razu zrobić dym, autopilot wyrzuca z moich ust uprzejme zapytanie, gdzie mam zgłosić się na ostry dyżur z dzieckiem, które godzinę temu w szkole rozwaliło sobie dziąsła nad jedynkami i górną wargę od wewnątrz. Oczy wszystkich kierują się na nas. Zostaję poinformowana, że ostrego dyżuru wprawdzie w MCS nie ma, ale zostanę z dzieckiem przyjęta od razu między zapisanymi na dzisiaj pacjentami. Dostaję karteczki do wypełnienia - wywiad medyczny, wypełnia to za mnie autopilot, tymczasem przeszklone drzwi forsuje po raz drugi mama z dzieckiem i pyta, dlaczego ja, a nie ona. "Bo ta pani wzięła numerek do informacji oraz do rejestracji" - zostaję przez panie rejestratorki oczyszczona. Jest mi przykro z powodu mamy chłopczyka, która dalej czeka pod drzwiami, gdy my dostajemy kartę i instrukcję, jak dotrzeć do gabinetu stomatologa dziecięcego. Niezwykle miła pomoc stomatologiczna otwiera nam drzwi, a młoda pani doktor po wysłuchaniu mojej relacji natychmiast każe młodemu siadać na fotel. Szybciutki przegląd wszystkich ząbków, skierowanie na RTG, pani stomatolog sama prowadzi nas od razu do drugiego skrzydła, po zdjęciu każe nam od razu wrócić do gabinetu, gdzie czeka na nas, w otwartych drzwiach. Młody z fascynacją podziwia zdjęcie swoich czterech mleczaków, gdy pani stomatolog ocenia, że nie jest źle. Udajemy się razem na kolejny spacer - na konsultację chirurgiczną. Od razu zapada decyzja o szyciu, bo ząbki zostały "oskalpowane". Dzielny Młody nawet nie pisnął podczas zastrzyku znieczulającego. Stoję obok, głaszczę małą rączkę i patrzę, jak łatają dziąsła mojemu synkowi. Na chwilę muszę się przełączyć z trybu "mama" w tryb "prawie jak lekarz", bo czuję kulę w gardle i ciarki na plecach. Chirurg i stomatolog chwalą dzielnego Młodego.
- A mama jak? - sprawdzają, czy nie mdleję :)

Po kilku minutach jest po wszystkim. Dowiadujemy się jeszcze, że chirurg ma córkę w wieku Młodego, ale chyba taka dzielna nie jest.
Lekarz jest pod wrażeniem.

Potem jeszcze raz idziemy z panią stomatolog do jej gabinetu i ustalamy, co dalej. Antybiotyk nie jest potrzebny, zalecony zostaje lek przeciwbólowy i duże lody. Dostajemy namiary na panią doktor, gdyby coś się działo, umawiamy się na zdjęcie szwów za tydzień, Młody otrzymuje kolorowankę na pamiątkę i po niespełna godzinie od przekroczenia przeszklonych drzwi, mijamy je ponownie. Stoi przed nimi tłumek ludzi oczekujących na wyświetlenie się numerka.

W drodze do sklepu (po lody) czuję, że nogi mam jak z waty. Autopilot przestał działać. Teraz, gdy już jest po wszystkim, czuję obezwładniającą falę emocji. Idziemy wolniutko, ja chyba nawet wolniej. Młody podśpiewuje "Krakowiaczek jeden, miał koników siedem..."
- Dzielny jesteś, synku! - mówię i czuję, że mam łzy w oczach, bo teraz obowiązuje jedynie tryb "mama",  wersja exclusive: rozpieszczająca, przytulająca, głaszcząca i "takie lody, jakie będziesz chciał".

W domu wita nas czwórka starszych. Wypytują, pocieszają, a Młody stwierdza, dumny jak paw:
- Fajnie jest u dentysty. I widziałem swoje zęby na zdjęciu zrobionym taką fajną kamerą!

Komentarze

  1. jeny ale przeżycie!
    wzruszający opis. przytulam mocno dzielna opanowana mamo :***
    i głaski dla młodego :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Horror. Co za szczęście, że z happy endem :)

    OdpowiedzUsuń
  3. wow niezła akcja szczęście w nieszczęściu było ale synek naprawdę dzielny brawa dla niego

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękujemy z wsparcie i pozytywne fluidy ;) Młody odżywia się głównie zupkami i lodami, ma świetny humor, a wczoraj opowiedział ze szczegółami o swoim wypadku. Przedostatnią noc spędził w łóżku rodziców, nawet przez sen szukając kontaktu fizycznego. Ostatnią noc - normalnie u siebie - i od rana dokazuje :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jeszcze jeden żonkil, czyli ... gdybym znała Kadisz

W rankingu

Inny świat