Umieć patrzeć, żeby widzieć
Czasami wszystko układa się nie tak, jak trzeba. Pomimo najszczerszych chęci. W ośmioosobowej rodzinie o zawalenie planu nie jest trudno: wystarczy jedno przeziębienie i już gdzieś robi się dziura. Spóźnienie się w jedno miejsce wywołuje reakcję łańcuchową. Wieczorem, gdy mam odhaczyć sprawy załatwione, nagle okazuje się, że 3/4 planu leży. I w dodatku moją "pokojową" truskawkę, która na parapecie przetrwała jesień i prawie całą zimę, właśnie teraz dopadły przędziorki. Jakby tego było mało, elektronika odmawia współpracy.
Następny dzień zaczynam jako zombi, choć siłą woli przywołuję na twarz uśmiech, chociaż z grubsza. Chce mi się wyć, warczeć na wszystkich, podkulić ogon i schować się w budzie, przybić tabliczkę "Nie ma mnie". Brnę przez dzień oraz śnieg. I nagle, gdy stoję w korytarzu przychodni, studiując listę dyżurów lekarzy (próbowałam dodzwonić się do rejestracji - bez skutku), słyszę znajomy głos: "Dzień dobry, czy coś potrzeba?" Naturalną rzeczą jest, że gdy 3/4 familii to dzieci, lekarzem rodzinnym jest pediatra. Ale TAKA pediatra to skarb (rodzaj żeński zaimka jest zamierzony).
Znamy się 18 lat, czyli tyle, ile ma moja najstarsza latorośl. Bywam w przychodni rzadko, ponieważ gromadce choroby ekstremalne nie zdarzają się często, a na przeziębienie, katar, drobny kaszel, niewielką gorączkę, ospę wietrzną oraz mniej zjadliwą grypę mam bezlekarskie sposoby. ONA o tym wie. Nie przepisuje bezsensownie antybiotyków, ale gdy zaistnieje konieczność podania silnego leku, mówi o tym jasno, bez ogródek i zleca, co trzeba. Wie również, że gdy ktoś z nas przychodzi, to znaczy, że nie udało się dodzwonić albo dzieje się coś złego. Sama wyciąga kartę/karty, zaprasza do gabinetu (bez kolejki). Wypytuje o wszystkich członków rodziny, doradza, pomaga uzupełnić listę do skompletowania podręcznej apteczki na wszelkie wyjazdy, podaje nazwisko specjalisty, który jest najlepszy, podkreśla, że jeśli czegoś potrzeba, zawsze możemy na NIĄ liczyć.
Wychodzę z przychodni z receptami, z głową pełną nowej wiedzy, z sercem pełnym wiary w ludzi, a świat na zewnątrz nabiera kolorów pomimo wszechogarniającej śniegowej bieli.
Idę z głową podniesioną przez Pragę. W tamtą stronę myślałam, że powiedzenie "Jestem z Pragi i nie wstydzę się tego" brzmi jak wyznanie alkoholika. W drodze powrotnej patrzę na ozdobne secesyjne detale architektoniczne, eleganckie fasady nielicznych wyremontowanych kamienic i myślę, że ludzie stąd są jak te domy. Wyjątkowi. Solidni, potrafiący przetrwać wiele cierpień, upokorzeń, twardzi, znający swoją wartość, ale skromni, nie rzucający się z okrzykiem "Ja, ja, ja jestem najlepszy!"
Niedawno redaktor z "Who is who" zapytał mnie, co uważam za swoje największe osiągnięcie.
- Fakt, że wraz z wieloma innymi osobami pokazuję tę dzielnicę taką, jaka jest naprawdę, że mam swój osobisty mały wkład w poprawę jej wizerunku...
Tydzień temu wybrałam się na wiosenny rekonesans klubowo-artystyczny. Wiele lokali zamkniętych z powodu budowy metra, remontu kamienic, zagrożenia uszkodzonych budynków zawaleniem. Ale te, które zostały, starają się utrzymać tętniące życie dzielnicy. Za 3 miesiące Noc Pragi. Przetrwamy tę zimę oraz budowę metra. Pokażemy, że tu też jest warszawski standard :)
Komentarze
Prześlij komentarz