JASNA STRONA MOCY

Nie pisałam. Przez złosliwość materii nieożywionej trochę. A może przypadek? Mój grudniowy wpis gdzieś wcięło. Poszedł w kosmos, to wiem, w końcu z godzinę go pisałam, ale śladu nigdzie.
A może był zbyt ponury , jak na przedświąteczny i jakiś Demiurg postanowił bloga ocenzurować? Teraz to i tak nieważne.

Dziś pojawił się w naszym mieszkanku Obi- Wan Kenobi. Czterołapny. Trochę przestraszony.

- Jest w kolorze naleśnika - określił go najmłodszy - i SAM go wybrałem! - dodając dumnie. Z tym ostatnim akurat bym polemizowała, bo wersja kolorystyczna "biszkopt" lub, jak kto woli "naleśnik", zamówiona była przez najstarszą, ale niech mu będzie. Dumny jest, ponieważ to on i pierwszak mieli okazję poznać go jako pierwsi.

Wici rozesłaliśmy jeszcze przed Bożym Narodzeniem. Najstarsza wzięła sprawy w swoje ręce - nie pominęła chyba żadnego schroniska w Polsce. Przejrzała też Allegro i hodowle. Ja zadzwoniłam do Magdy, która jest weterynarzem. I dałam znać Asi z Krakowa, bo pracuje w schronie - a przecież, jeżeli przygarniać, to tylko ze schronu!

Pechowo było - albo za późno, albo za wcześnie. Olsztyniaczki się rozchorowały. Kilka niepowodzeń później, zrezygnowani, zamknęliśmy  się ze swoimi marzeniami w sobie.

Wreszcie, trzy dni temu, zwariowana wiosną Mi głosno oświadczyła: "Chciałabym, żebyśmy już mieli psa" Co powiedziałam? Że jeśli nasz pies gdzieś jest, to sam nas znajdzie; i to nie w Olsztynie czy Krakowie, ale w Warszawie. Być może coś tam jeszcze w duchu dodałam euforycznie, ale nie pamiętam. Dość, że w tym momencie Demiurga najwyraźniej ruszyło sumienie: nagle wczoraj rano zadzwonił telefon.

Obi czekał na nas dwie ulice dalej.

Juniorstwo pełne zachwytów, małż się uśmiecha. Trudno powstrzymać radość przyglądając się zaciekłej walce Obiego z niebywale podstępną suchą kromką chleba - jego podskoki, przewrotki i tarzanie się, przeskakiwanie nad nią i ponowne ataki znienacka z drugiej strony przy akompaniamencie poszczekiwań. Młodzież kibicowała, gotowa przysiąc, że to ta kromka się na niego rzuciła.

Dochodzi północ. Obi wtulony w stertę pluszaków śpi wreszcie (Mi chciała mu pośpiewać na dobranoc, a starszy z młodszych, czyli pierwszak - zaproponował, że mu poczyta), skończyło się na tym, że ja go ululałam. Padam z nóg, ale ... tak mi radośnie jakoś i uroczyście.

Już przypomniałam sobie zaklęcie, które po cichu wypowiedziałam trzy dni temu: "Help me, Obi-Wan Kenobi!"

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jeszcze jeden żonkil, czyli ... gdybym znała Kadisz

W rankingu

Inny świat