Witaj szkoło!

Co rok odliczanie zaczyna się mniej więcej od 30 sierpnia. Tego dnia następuje ostateczny i dogłębny przegląd garderoby i obuwia, tudzież akcesoriów szkolnych. Młodzież "prawie" dorosła od kilku lat remanent robi sama. Młodzież mniej dorosła, ale dość samodzielna robi wymarsz powakacyjny do szkół na tzw. rekonesans.

Następnym krokiem jest rewia mody, czyli bardziej i mniej udane próby skomponowania strojów galowych w niezbędnej liczbie. Wreszcie - pranie i czyszczenie, suszenie i prasowanie, które przeciąga się do dnia następnego. Po rewii mamy jeszcze zakupy - uff - w tym roku udało się przynajmniej tych ciuchowych uniknąć - najstarszy z trudem i pewnie po raz ostatni wcisnął się w garniak, dla pozostałych panów również długości nogawek wystarczyło ;)

31 sierpnia - w popłochu drukowane listy podręczników i wielki marsz na księgarnie. Jeśli nie zakupy, to przynajmniej złożone zamówienia. Te internetowe były wysłane stosownie wcześniej. Wieczorem ustalamy kolejność uroczystych inauguracji, żeby z grubsza je ogarnąć. W tym roku liceum i gimnazjum ogarniały się same, podstawówka poniżej klasy VI miała ścisły nadzór.

1 września - żelazko jednak znów poszło w ruch:) Zgodnie z ustalonym porządkiem następuje wymarsz wykąpanych, uczesanych, wystrojonych odświętnie, uroczystych na twarzach - najpierw najstarszy, który po drodze ma zgarnąć kolegę, z którym pojadą do nowego gimnazjum, potem młodszy i starszy z młodszych, ten drugi ze mną. Dziewczynki wyruszają później, młodszą ubezpiecza tatuś, który przy okazji odstawia najmłodszego do przedszkola. Najmłodszy ma ciut niewyraźną minę - domyślam się, że chodzi o brak garnituru ;)

Po powrocie ze szkół eleganckie stroje wędrują na wieszaki lub do prania, następuje kolejna weryfikacja stanu opodręcznikowania przychówku oraz pakowanie tornistrów na dzień następny. Naturalnie, okazuje się, że zgubiły się nowe ołówki lub temperówka i na pewno brakuje kleju, a jeśli nie kleju to np. korektora, gumek, flamastrów itp. Normalka! Niektórych ogarnia szał podpisywania nowych zeszytów. Jutro będzie porównywanie okładek w szkołach: w pierwszej klasie podstawówki na pewno Buzz Astral lub Spiderman robi karierę; szóstoklasista z zawadiackim uśmiechem przeznacza zeszyt w czaszki na język rosyjski; licealistka umieszcza na zeszycie z napisem "Spółka Zło" etykietkę "Religia" - gdzież te czasy, kiedy wszystkie okładki były błękitne albo bure?

Poźna noc: sprawdzam i wypełniam dzienniczki i kwestionariusze osobowe; męża i mnie bolą dłonie od autografów składanych na niezliczonej ilości druków: najwięcej jest z przedszkola! W kalendarzu zapełniło sie od terminów wywiadówek. Przed wskoczeniem do ciepłego łóżka badam jeszcze stan tornistrów i worków, zwłaszcza tych ze strojami na WF.

2 września - o godzinie 7.30 dom pustoszeje. Zabieramy się z pierwszakiem do gotowania obiadu - zje go jeszcze przed lekcjami. W tym roku zdecydowaną większością głosów zwyciężyły obiady domowe. Młody z umytymi rączkami gotowy do pomocy zadaje magiczne pytanie: "Z czego robi się zupę pomidorową?"

Popołudnie. Młodego odstawiam do szkoły, odbieram najmłodszego z przedszkola, a młodszą ze szkoły. Dom zaczyna się zapełniać, w kuchni gwarno - pomidorówka znika, placki z jabłkami też.

Po szkolnych opowieściach trafiają do mnie kolejne "zapotrzebowania", czyli mini listy zakupów. Konto chwilowo wyzerowane, a tu jeszcze tyle nas czeka! Nic to - przed nami weekend. Pomyślimy, poszukamy, damy radę!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jeszcze jeden żonkil, czyli ... gdybym znała Kadisz

W rankingu

Inny świat