Jeden krok
Smutku dość.
Ostatnie 3 miesiące przyniosły tyle wydarzeń powodujących strach, żal, refleksję, płacz, że chyba czuję się wystarczająco oczyszczona, odrodzona, zmobilizowana do mentalnego zadościuczynienia, wdzięczna ludziom i opatrzności za wszystko, co mam wokół siebie, a być może zbyt mało doceniam.
Jeden krok to odległość, która zwykle dzieli nas od wielu spraw i rzeczy. Czasami pokonujemy ten jeden krok i popełniamy błąd, czasami wielki sukces; czasami nie zdobędziemy się na odwagę, aby ten jeden krok uczynić i mamy do siebie wielki żal. Czasem jeden krok dzieli nas od życia, czasem od śmierci.
23 maja - moja mała Mi, wracając ze szkoły po egzaminie 10 min. po telefonie, że jest w drodze do domu wpada pod samochód. Ja w tym samym czasie szykuję się na bardzo ważne zebranie, w którym mają uczestniczyć przedstawiciele najważniejszych władz dzielnicy, jestem gotowa, przygotowana do zabrania głosu w sprawach dotyczących perspektyw rozwoju, zbieram swoje notatki, dokonuje ostatniej analizy faktów, które zbierałam przez rok. Nagle dzwoni komórka: "Pani córkę potrącił samochód". Kwadrans póżniej wysyłam smsy, które wszystkich spoza najbliższego kręgu informują, że jestem nieosiągalna i niedostępna z powodu siły wyższej, zaś najbliższą rodzinę skupiają - przynajmniej duchowo wokół mnie i małej. Godziny wyczekiewania na koniec zabiegu, a potem radosny okrzyk mojej córki po wybudzeniu - "Mama!"
Rehabilitacja. Powoli wraca sprawność strzaskanej nóżki. Trudniej o powrót do dawnej radości Mi. O to, by była sobą. Cicha, poważna, skupiona na czytaniu - to nie ta sama Mi, którą znaliśmy. Wreszcie ją odzyskujemy: śmieje się i żartuje, czasami powali złośliwością konkretną...
Wysyłamy najmłodszy przychówek do Babci na kilkanaście dni. Mamy zrobić szybki mały remont, by dzieci w nowej konfiguracji zakwaterować w pokojach. Dopada mnie drugi telefon: "S. nie żyje." Kolana się pode mną uginają. Widzieliśmy sie 2 tygodnie wcześniej - wpadliśmy do S. i A. "odparować" po jakiejś małżeńskiej wymianie zdań, po której zaczęliśmy się znów rozumieć. Oni byli jak balsam - każde na swój własny sposób. Rozmawialiśmy o zwykłych sprawach, żartując, coś tam planując - ot tak - jak wśród najbliższych przyjaciół. Wracaliśmy te 5 minut dzielące nas od naszego domu trzymając się za ręce. I nagle parę dni później dopada nas ta wiadomość.
Spotykamy się z przyjaciółmi, którzy zadzwonili. Kilka dni ich i naszego życiorysu zmienia się bezpowrotnie. Myślimy 'gdybym wiedziała", "gdybym wiedział", "gdybyśmy wiedzieli". Nie wiem, czy coś mogliśmy zmienić. Ale takie były myśli.
Wielokrotnie naszym życiem kieruje przypadek. Może jest to taki nierozszyfrowany układ wydarzeń niezrozumiałych, które są potrzebne, aby nagle wybić się z codziennych torów i zacząć myśleć inaczej. Jeden krok od śmierci, jeden krok od życia to przestrzeń ogromna i nieznana. Zakosztowali jej moi najbliżsi, a wraz z nimi i ja.
Powoli odzyskuję "sterowność". Pomilczałam blogowo, ale wracam. Koniec wakacji tuż, tuż.
Ostatnie 3 miesiące przyniosły tyle wydarzeń powodujących strach, żal, refleksję, płacz, że chyba czuję się wystarczająco oczyszczona, odrodzona, zmobilizowana do mentalnego zadościuczynienia, wdzięczna ludziom i opatrzności za wszystko, co mam wokół siebie, a być może zbyt mało doceniam.
Jeden krok to odległość, która zwykle dzieli nas od wielu spraw i rzeczy. Czasami pokonujemy ten jeden krok i popełniamy błąd, czasami wielki sukces; czasami nie zdobędziemy się na odwagę, aby ten jeden krok uczynić i mamy do siebie wielki żal. Czasem jeden krok dzieli nas od życia, czasem od śmierci.
23 maja - moja mała Mi, wracając ze szkoły po egzaminie 10 min. po telefonie, że jest w drodze do domu wpada pod samochód. Ja w tym samym czasie szykuję się na bardzo ważne zebranie, w którym mają uczestniczyć przedstawiciele najważniejszych władz dzielnicy, jestem gotowa, przygotowana do zabrania głosu w sprawach dotyczących perspektyw rozwoju, zbieram swoje notatki, dokonuje ostatniej analizy faktów, które zbierałam przez rok. Nagle dzwoni komórka: "Pani córkę potrącił samochód". Kwadrans póżniej wysyłam smsy, które wszystkich spoza najbliższego kręgu informują, że jestem nieosiągalna i niedostępna z powodu siły wyższej, zaś najbliższą rodzinę skupiają - przynajmniej duchowo wokół mnie i małej. Godziny wyczekiewania na koniec zabiegu, a potem radosny okrzyk mojej córki po wybudzeniu - "Mama!"
Rehabilitacja. Powoli wraca sprawność strzaskanej nóżki. Trudniej o powrót do dawnej radości Mi. O to, by była sobą. Cicha, poważna, skupiona na czytaniu - to nie ta sama Mi, którą znaliśmy. Wreszcie ją odzyskujemy: śmieje się i żartuje, czasami powali złośliwością konkretną...
Wysyłamy najmłodszy przychówek do Babci na kilkanaście dni. Mamy zrobić szybki mały remont, by dzieci w nowej konfiguracji zakwaterować w pokojach. Dopada mnie drugi telefon: "S. nie żyje." Kolana się pode mną uginają. Widzieliśmy sie 2 tygodnie wcześniej - wpadliśmy do S. i A. "odparować" po jakiejś małżeńskiej wymianie zdań, po której zaczęliśmy się znów rozumieć. Oni byli jak balsam - każde na swój własny sposób. Rozmawialiśmy o zwykłych sprawach, żartując, coś tam planując - ot tak - jak wśród najbliższych przyjaciół. Wracaliśmy te 5 minut dzielące nas od naszego domu trzymając się za ręce. I nagle parę dni później dopada nas ta wiadomość.
Spotykamy się z przyjaciółmi, którzy zadzwonili. Kilka dni ich i naszego życiorysu zmienia się bezpowrotnie. Myślimy 'gdybym wiedziała", "gdybym wiedział", "gdybyśmy wiedzieli". Nie wiem, czy coś mogliśmy zmienić. Ale takie były myśli.
Wielokrotnie naszym życiem kieruje przypadek. Może jest to taki nierozszyfrowany układ wydarzeń niezrozumiałych, które są potrzebne, aby nagle wybić się z codziennych torów i zacząć myśleć inaczej. Jeden krok od śmierci, jeden krok od życia to przestrzeń ogromna i nieznana. Zakosztowali jej moi najbliżsi, a wraz z nimi i ja.
Powoli odzyskuję "sterowność". Pomilczałam blogowo, ale wracam. Koniec wakacji tuż, tuż.
Komentarze
Prześlij komentarz