Puste psie posłanie
Nie było mnie... długo.
Tegoroczny maj to był miesiąc bardzo poważnych wydarzeń.
Na samym początku straciliśmy wieloletniego przyjaciela - Bacusia, naszego "psiego dzieciaka", jak go czasami określałam, gdy swoją ufną głowę kładł na moich kolanach z takim rozczulającym spojrzeniem.
Wszystko zaczęło się od kleszcza, który przyniósł babeszjozę. Bacuś nie pokonał choroby. Po kilku dniach, gdy jasne się stało, że dla stworzenia nie ma ratunku zdecydowaliśmy się na eutanazję.
Dzieci przeżyły stratę Bacusia jak stratę członka rodziny. Każde po swojemu. Młodszy ze starszych oraz młodsza wybuchnęli płaczem. Starszy z młodszych odmawiał chodzenia do szkoły. Starsza i starszy ze starszych chcieli pogadać. Potem zaczęliśmy rozmawiać wspólnie.
Wspomnienia najmilszych chwil z Bacusiem wypełniły nasze dni żałoby. I rysowanie portretów Bacusia.
Bacuś pojawił się u nas, gdy Mi miała niecałe 2 lata. Był nieoficjalnym "piątym dzieckiem". Ubaw mieliśmy, gdy po kryjomu wynosił zabawki z jej łóżeczka, a przyłapany na gorącym uczynku - wstydził się :)
Gryzł buty, kapcie - jak to szczeniak - bez względu na ich wartość, nominalną czy sentymentalną. Niemal codziennie rozlegał się rankiem z przedpokoju czyjś rozdzierający krzyk: Bacuś pogryzł moje nowiuteńkie/ulubione buty!!!
Podgryzał też dzieci przy zabawie. Mi poskarżyła się któregoś dnia "Mamo, Bacius mnie ugliź". - To może jego ugryż? - zażartowałam, mało zdając sobie sprawę z konsekwencji. Mi potraktowała to jednak poważnie. Wymknęła się wieczorem do przedpokoju - i nagle usłyszeliśmy przerażający pisk skrzywdzonego psa. Zbiegliśmy się wszyscy - i oczom naszym ukazał się niesamowity widok - leżący i skamlący Bacuś na posłaniu i wstająca z psiego grzbietu Mi, dumnie oświadczająca : "Ugliźłam go, mamo ugliźłam Baciusia!" To fakt - dopadła go, gdy spał i ugryzła w ucho. Bacuś od tej pory czuł przed nią większy respekt niż przede mną czy mężem.
W naszym domu zawsze było pełno gwaru - głównie dziecięcego. Zdarzało się jednak, że na kilka godzin Bacuś zostawał sam. Nie spędzał tego czasu bynajmniej na leżeniu na posłaniu. Zwiedzał zwykle zakazane dla niego zakątki mieszkania. Pewnego dnia, gdy wróciłam z dziecmi z przedszkola, pokój dziecięcy wyglądał jakby padał w nim śnieg... Powitał nas w nim Bacuś, merdający ogonem ze spojrzeniem mówiącym: "Patrzcie, jaki jestem mądry, wykopałem w łózku dziurę, żeby dzieciom się wygodniej spało!" W tapczanie wykopał w gąbce jamę do samych desek! Nie wiedzieliśmy, czy śmiać się, czy skarcić psa, który tak ufnie spoglądał na nas merdając kudłatym ogonem.
Kolejnych dwóch synów pojawiło się na świecie, gdy Bacuś już był domownikiem - istniał w ich świecie od samego początku. I był KIMŚ, na kogo towarzystwo zawsze mogli liczyć - o każdej porze dnia i nocy.
Nie zapomnę pewnej nocy, gdy obecnie starszy z młodzych, a wtedy najmłodszy, lubiący nocne poszukiwania łóżeczka, zniknął nagle. Nie było go ani w jego łóżeczku, ani u żadnego ze starszych dzieci. Gdy zapaliłam światło w przedpokoju - Jaś spał zwinięty w kłębek i wtulony w kudłate futerko pupila, na bacusiowym posłaniu, a Bacuś obok, częściowo na podłodze...
Jak bardzo Bacuś był ważny przekonaliśmy się nie tylko ostatnio. Kilka lat temu, gdy wchodzilismy do sklepu na krótkie zakupy, przywiązywaliśmy go przy wejściu. Pewnego dnia, gdy zakupy robił mąż z młodszymi dziećmi, Bacusia nie zastał... Rozkleiliśmy ogłoszenia, rozpytywaliśmy, prosiliśmy znajomych o zwrócenie uwagi, czy gdzieś się nie błąka... Po trzech dniach znalazł się - cały i zdrowy. Cieszyliśmy się wszyscy jak dzieci!
Teraz, gdy odszedł od nas na zawsze, jego puste posłanie wywoływało łzy nie tylko u dzieci. Ale niełatwo było mi je zabrać. Trudno pogodzić się z tym, że nie ma już Bacusia.
Tegoroczny maj to był miesiąc bardzo poważnych wydarzeń.
Na samym początku straciliśmy wieloletniego przyjaciela - Bacusia, naszego "psiego dzieciaka", jak go czasami określałam, gdy swoją ufną głowę kładł na moich kolanach z takim rozczulającym spojrzeniem.
Wszystko zaczęło się od kleszcza, który przyniósł babeszjozę. Bacuś nie pokonał choroby. Po kilku dniach, gdy jasne się stało, że dla stworzenia nie ma ratunku zdecydowaliśmy się na eutanazję.
Dzieci przeżyły stratę Bacusia jak stratę członka rodziny. Każde po swojemu. Młodszy ze starszych oraz młodsza wybuchnęli płaczem. Starszy z młodszych odmawiał chodzenia do szkoły. Starsza i starszy ze starszych chcieli pogadać. Potem zaczęliśmy rozmawiać wspólnie.
Wspomnienia najmilszych chwil z Bacusiem wypełniły nasze dni żałoby. I rysowanie portretów Bacusia.
Bacuś pojawił się u nas, gdy Mi miała niecałe 2 lata. Był nieoficjalnym "piątym dzieckiem". Ubaw mieliśmy, gdy po kryjomu wynosił zabawki z jej łóżeczka, a przyłapany na gorącym uczynku - wstydził się :)
Gryzł buty, kapcie - jak to szczeniak - bez względu na ich wartość, nominalną czy sentymentalną. Niemal codziennie rozlegał się rankiem z przedpokoju czyjś rozdzierający krzyk: Bacuś pogryzł moje nowiuteńkie/ulubione buty!!!
Podgryzał też dzieci przy zabawie. Mi poskarżyła się któregoś dnia "Mamo, Bacius mnie ugliź". - To może jego ugryż? - zażartowałam, mało zdając sobie sprawę z konsekwencji. Mi potraktowała to jednak poważnie. Wymknęła się wieczorem do przedpokoju - i nagle usłyszeliśmy przerażający pisk skrzywdzonego psa. Zbiegliśmy się wszyscy - i oczom naszym ukazał się niesamowity widok - leżący i skamlący Bacuś na posłaniu i wstająca z psiego grzbietu Mi, dumnie oświadczająca : "Ugliźłam go, mamo ugliźłam Baciusia!" To fakt - dopadła go, gdy spał i ugryzła w ucho. Bacuś od tej pory czuł przed nią większy respekt niż przede mną czy mężem.
W naszym domu zawsze było pełno gwaru - głównie dziecięcego. Zdarzało się jednak, że na kilka godzin Bacuś zostawał sam. Nie spędzał tego czasu bynajmniej na leżeniu na posłaniu. Zwiedzał zwykle zakazane dla niego zakątki mieszkania. Pewnego dnia, gdy wróciłam z dziecmi z przedszkola, pokój dziecięcy wyglądał jakby padał w nim śnieg... Powitał nas w nim Bacuś, merdający ogonem ze spojrzeniem mówiącym: "Patrzcie, jaki jestem mądry, wykopałem w łózku dziurę, żeby dzieciom się wygodniej spało!" W tapczanie wykopał w gąbce jamę do samych desek! Nie wiedzieliśmy, czy śmiać się, czy skarcić psa, który tak ufnie spoglądał na nas merdając kudłatym ogonem.
Kolejnych dwóch synów pojawiło się na świecie, gdy Bacuś już był domownikiem - istniał w ich świecie od samego początku. I był KIMŚ, na kogo towarzystwo zawsze mogli liczyć - o każdej porze dnia i nocy.
Nie zapomnę pewnej nocy, gdy obecnie starszy z młodzych, a wtedy najmłodszy, lubiący nocne poszukiwania łóżeczka, zniknął nagle. Nie było go ani w jego łóżeczku, ani u żadnego ze starszych dzieci. Gdy zapaliłam światło w przedpokoju - Jaś spał zwinięty w kłębek i wtulony w kudłate futerko pupila, na bacusiowym posłaniu, a Bacuś obok, częściowo na podłodze...
Jak bardzo Bacuś był ważny przekonaliśmy się nie tylko ostatnio. Kilka lat temu, gdy wchodzilismy do sklepu na krótkie zakupy, przywiązywaliśmy go przy wejściu. Pewnego dnia, gdy zakupy robił mąż z młodszymi dziećmi, Bacusia nie zastał... Rozkleiliśmy ogłoszenia, rozpytywaliśmy, prosiliśmy znajomych o zwrócenie uwagi, czy gdzieś się nie błąka... Po trzech dniach znalazł się - cały i zdrowy. Cieszyliśmy się wszyscy jak dzieci!
Teraz, gdy odszedł od nas na zawsze, jego puste posłanie wywoływało łzy nie tylko u dzieci. Ale niełatwo było mi je zabrać. Trudno pogodzić się z tym, że nie ma już Bacusia.
Komentarze
Prześlij komentarz