Inaczej
Gdy odchodzi przyjaciel, powstaje w naszym myśleniu i odczuwaniu pustka, dziura. Coś się nagle kończy, a zdezorientowany człowiek staje się kłębkiem niezwerbalizowanych, nieuświadomionych emocji, które nie mają ujścia. Wszystko trzeba poukładać od nowa. Inaczej. I nie od razu.
Pies pierwszy wyczuwał powracających domowników, zanim jeszcze zadzwonił domofon. Po reakcji psa wiedzieliśmy, kto wraca do domu. Pies wybawiał również z opresji niejadków, którym coś "niechcący" spadło pod stół. A niesmaczny kotlecik również można było wdzięcznemu stworzeniu podrzucić dyskretnie do miski. Sobotnie i niedzielne poranki, gdy malcy wcześnie wstali, rozpoczynały się od przewalanek na psim posłaniu. Oni dwaj i pies to była paczka świetnie zgranych kumpli: jak rozrabiali, to razem i trudno było znaleźć winowajcę.
Po weekendzie bez Bacusia przyszedł poniedziałek. Sześcioipółlatek w drodze ze szkoły spytał nagle: "Mamo, gdzie jest teraz Bacuś?" - Tam, gdzie już jest zdrowy i nic go nie boli. W takim...psim niebie... - odpowiedziałam zdezorientowana, uszczęśliwiona, że Brzechwa przyszedł mi na myśl. Miałam jednak słuszne wrażenie, że wizja z "Akademii Pana Kleksa" nie wystarczy na długo.
Wtorek - poranek jak zwykle w stresie - kolejki do łazienki, śniadanie, pakowanie niespakowanych tornistrów, kolejność wychodzenia do szkoły/przedszkola na szczęście stała: najstarsza, potem najmłodszy z młodszą i z mężem, dwaj starsi... Zostajemy we dwoje. Młody odmawia pójścia do szkoły z powodu bólu brzucha. Nie ma ochoty oglądać telewizji - woli pobyć u siebie w pokoju. Tam blisko jest miejsce, gdzie było posłanie Bacusia. Samopoczucie polepsza się, gdy rodzeństwo wraca ze szkoły. Środa - i znów jest to samo. Pytam, czy bardzo boli ten brzuch. "Nie... tak. Nie, właściwie nie boli, tylko się dziwnie czuję."
- Smutno ci?
- Tak. Nie ma Bacusia, a ja ciągle myślę, że on jest.
- On jest i zawsze będzie w naszych myślach. Chodź, pooglądamy zdjęcia, na których jest z nami- wpadam na pomysł. Chyba dobry, bo młody uspokaja się. Zdjęcia obejrzeliśmy wszystkie - i nawet wybraliśmy kilka, żeby wstawić za szybę w biblioteczce, żeby były widoczne.
- A może chcesz go narysować? Powiesimy jego portret w waszym pokoju i będziesz go miał zawsze blisko siebie?
O tak, to skutkuje. W ruch idą kredki - Jaś jest taki, jak dawniej. Portrety powstają od razu dwa. Na jednym jest Bacuś na posłaniu - taki, jakiego widzieliśmy go w domu - z zabawnie przekrzywionym łebkiem, jakby słuchał tego, co się do niego mówi. Na drugim - Bacuś na spacerze - radosny, z podniesionym ogonkiem, wolny i szczęśliwy.
Czwartek. Jaś pierwszy przybiega na śniadanie. "Mamo, śnił mi się Bacuś - że przyleciał do nas zdrowy i biegał, i był z nami! Jest dla mnie na dzisiaj soczek do szkoły?" Dwa zdania wykrzyczane niemal jednym tchem uświadamiają mi, jak trudne dla dziecka było wyrażenie tego, co czuje: że stracił towarzysza zabaw, przyjaciela, kogoś bliskiego. Nie umiał sobie poradzić z tym, że zaszła w jego życiu nieodwracalna zmiana. Musiał tę stratę przeżyć, "opłakać" - jak zauważył słusznie mój przyjaciel - filozof, stoik, buddysta. Dopiero po tym oczyszczającym wyrażeniu uczuć mój zerówkowicz był w stanie powrócić do codziennej rzeczywistości. Tej samej, ale innej.
Pies pierwszy wyczuwał powracających domowników, zanim jeszcze zadzwonił domofon. Po reakcji psa wiedzieliśmy, kto wraca do domu. Pies wybawiał również z opresji niejadków, którym coś "niechcący" spadło pod stół. A niesmaczny kotlecik również można było wdzięcznemu stworzeniu podrzucić dyskretnie do miski. Sobotnie i niedzielne poranki, gdy malcy wcześnie wstali, rozpoczynały się od przewalanek na psim posłaniu. Oni dwaj i pies to była paczka świetnie zgranych kumpli: jak rozrabiali, to razem i trudno było znaleźć winowajcę.
Po weekendzie bez Bacusia przyszedł poniedziałek. Sześcioipółlatek w drodze ze szkoły spytał nagle: "Mamo, gdzie jest teraz Bacuś?" - Tam, gdzie już jest zdrowy i nic go nie boli. W takim...psim niebie... - odpowiedziałam zdezorientowana, uszczęśliwiona, że Brzechwa przyszedł mi na myśl. Miałam jednak słuszne wrażenie, że wizja z "Akademii Pana Kleksa" nie wystarczy na długo.
Wtorek - poranek jak zwykle w stresie - kolejki do łazienki, śniadanie, pakowanie niespakowanych tornistrów, kolejność wychodzenia do szkoły/przedszkola na szczęście stała: najstarsza, potem najmłodszy z młodszą i z mężem, dwaj starsi... Zostajemy we dwoje. Młody odmawia pójścia do szkoły z powodu bólu brzucha. Nie ma ochoty oglądać telewizji - woli pobyć u siebie w pokoju. Tam blisko jest miejsce, gdzie było posłanie Bacusia. Samopoczucie polepsza się, gdy rodzeństwo wraca ze szkoły. Środa - i znów jest to samo. Pytam, czy bardzo boli ten brzuch. "Nie... tak. Nie, właściwie nie boli, tylko się dziwnie czuję."
- Smutno ci?
- Tak. Nie ma Bacusia, a ja ciągle myślę, że on jest.
- On jest i zawsze będzie w naszych myślach. Chodź, pooglądamy zdjęcia, na których jest z nami- wpadam na pomysł. Chyba dobry, bo młody uspokaja się. Zdjęcia obejrzeliśmy wszystkie - i nawet wybraliśmy kilka, żeby wstawić za szybę w biblioteczce, żeby były widoczne.
- A może chcesz go narysować? Powiesimy jego portret w waszym pokoju i będziesz go miał zawsze blisko siebie?
O tak, to skutkuje. W ruch idą kredki - Jaś jest taki, jak dawniej. Portrety powstają od razu dwa. Na jednym jest Bacuś na posłaniu - taki, jakiego widzieliśmy go w domu - z zabawnie przekrzywionym łebkiem, jakby słuchał tego, co się do niego mówi. Na drugim - Bacuś na spacerze - radosny, z podniesionym ogonkiem, wolny i szczęśliwy.
Czwartek. Jaś pierwszy przybiega na śniadanie. "Mamo, śnił mi się Bacuś - że przyleciał do nas zdrowy i biegał, i był z nami! Jest dla mnie na dzisiaj soczek do szkoły?" Dwa zdania wykrzyczane niemal jednym tchem uświadamiają mi, jak trudne dla dziecka było wyrażenie tego, co czuje: że stracił towarzysza zabaw, przyjaciela, kogoś bliskiego. Nie umiał sobie poradzić z tym, że zaszła w jego życiu nieodwracalna zmiana. Musiał tę stratę przeżyć, "opłakać" - jak zauważył słusznie mój przyjaciel - filozof, stoik, buddysta. Dopiero po tym oczyszczającym wyrażeniu uczuć mój zerówkowicz był w stanie powrócić do codziennej rzeczywistości. Tej samej, ale innej.
Ale to wszystko fajne tutaj. Jest z tobą może jakiś kontakt poza blogiem? Jeśli masz ochotę, napisz proszę do mnie!
OdpowiedzUsuń