NK - jak przed skokiem do zimnej wody
Ktoś mnie na to namówił. Nie pamiętam, kto.
Pierwsze wejście na NK było udane. Z koleżankami i kolegami z liceum spotkałam się na zjeździe, więc niespodzianek nie było. Radosne za to było wirtualne spotkanie z ludzmi z podstawówki - ujawniła się większość klasy. Umawialiśmy się na zlot, zapowiadały sie fantastyczne chwile.
W tak zwanym międzyczasie poszukiwałam innych moich znajomych ... Kusiło! Co robią, gdzie są, czy ułożyli sobie życie tak, jak planowali? Obawiałam się, że kogoś mogę nie znaleźć, bo już go nie ma, odszedł...
Szukałam koleżanek, kolegów, nauczycieli, którym chciałam się przypomnieć, bo mieli w moje życie jakiś wkład.
I tak szperając w pamięci wpisywałam to to, to tamto nazwisko, aż - do końca nie wiem, czy w pełni świadomie, wpisałam dane mojej pierwszej miłości. Szalone myśli i emocje uspokoić było trudno. Poddałam się. Wyłączyłam komputer, zanim zobaczyłam jego zdjęcie.
Pytania zalały mnie jak lawina. Po co celowo pakować się w kłopoty? Moja pierwsza miłość to już inny ktoś, po co mi wiedzieć kim jest i co robi? Zresztą - czy czegoś mi w moim życiu brakuje? Czy powrotem do przeszłości nie zepsułabym czegoś, co jest fajne? A nawet jeśli nie zepsułabym u mnie - to skąd mogę miec pewność, że u niego też nie? I czy on w ogóle chce wiedzieć, że jestem?
Minął długi czas. Po kolejnej awarii komputera udało mi się, ku wielkiemu zaskoczeniu, odzyskać zagubione hasło do NK. Przez półtora roku byłam szczęśliwa, że miałam wymówkę, dlaczego nie pojawiam się na portalu. Gdyby nie chęć pomocy bratu, pewnie wciąż nie odważyłabym się wejść na NK po raz drugi.
Weszłam. Tym razem nie spanikowałam, gdy po załatwieniu najważniejszych spraw, odnalazłam go wśród znajomych koleżanki z byłej klasy... Odważyłam się pokazać mu, że jestem... Skomentowałam ciepło fotkę jego rodziny. Długo wpatrywałam się w oczy, których tyle lat nie umiałam zapomnieć...
Nie, serce nie zabiło jak kiedyś. Moje nowe życie pełne było wielu emocji, które przeważyły zdecydowanie, rzucone na szalę porównań... Uspokojona, opowiedziałam o P. mężowi. "I co?" - zapytał zaciekawiony... "A nic - łysy, gruby i ma fajne dzieci. Wygląda na bardzo szczęśliwego." "A żona?""Wygląda na miłą."
Kilka czy kilkanaście dni później emocje wygasły na tyle, że mogłam napisać do niego wiadomość.
Jeszcze nie odpisał. Może... zalała go lawina wewnętrznych pytań?
Pierwsze wejście na NK było udane. Z koleżankami i kolegami z liceum spotkałam się na zjeździe, więc niespodzianek nie było. Radosne za to było wirtualne spotkanie z ludzmi z podstawówki - ujawniła się większość klasy. Umawialiśmy się na zlot, zapowiadały sie fantastyczne chwile.
W tak zwanym międzyczasie poszukiwałam innych moich znajomych ... Kusiło! Co robią, gdzie są, czy ułożyli sobie życie tak, jak planowali? Obawiałam się, że kogoś mogę nie znaleźć, bo już go nie ma, odszedł...
Szukałam koleżanek, kolegów, nauczycieli, którym chciałam się przypomnieć, bo mieli w moje życie jakiś wkład.
I tak szperając w pamięci wpisywałam to to, to tamto nazwisko, aż - do końca nie wiem, czy w pełni świadomie, wpisałam dane mojej pierwszej miłości. Szalone myśli i emocje uspokoić było trudno. Poddałam się. Wyłączyłam komputer, zanim zobaczyłam jego zdjęcie.
Pytania zalały mnie jak lawina. Po co celowo pakować się w kłopoty? Moja pierwsza miłość to już inny ktoś, po co mi wiedzieć kim jest i co robi? Zresztą - czy czegoś mi w moim życiu brakuje? Czy powrotem do przeszłości nie zepsułabym czegoś, co jest fajne? A nawet jeśli nie zepsułabym u mnie - to skąd mogę miec pewność, że u niego też nie? I czy on w ogóle chce wiedzieć, że jestem?
Minął długi czas. Po kolejnej awarii komputera udało mi się, ku wielkiemu zaskoczeniu, odzyskać zagubione hasło do NK. Przez półtora roku byłam szczęśliwa, że miałam wymówkę, dlaczego nie pojawiam się na portalu. Gdyby nie chęć pomocy bratu, pewnie wciąż nie odważyłabym się wejść na NK po raz drugi.
Weszłam. Tym razem nie spanikowałam, gdy po załatwieniu najważniejszych spraw, odnalazłam go wśród znajomych koleżanki z byłej klasy... Odważyłam się pokazać mu, że jestem... Skomentowałam ciepło fotkę jego rodziny. Długo wpatrywałam się w oczy, których tyle lat nie umiałam zapomnieć...
Nie, serce nie zabiło jak kiedyś. Moje nowe życie pełne było wielu emocji, które przeważyły zdecydowanie, rzucone na szalę porównań... Uspokojona, opowiedziałam o P. mężowi. "I co?" - zapytał zaciekawiony... "A nic - łysy, gruby i ma fajne dzieci. Wygląda na bardzo szczęśliwego." "A żona?""Wygląda na miłą."
Kilka czy kilkanaście dni później emocje wygasły na tyle, że mogłam napisać do niego wiadomość.
Jeszcze nie odpisał. Może... zalała go lawina wewnętrznych pytań?
Komentarze
Prześlij komentarz