Baśniowe życie

Gdy byłam nastolatką, typowy kanon lektur przyjemnościwych stanowiły "Słoneczniki" Snopkiewicz, Musierowicz at large i częściowo, wychodąca wtedy z aktualiów, Siesicka. Oprócz tego były te książki, które namiętnie gromadziłam sama: te, ważne dla mnie - biografia Marii Curie napisana przez jej córkę, Ewę, "Listy z ziemi" Twaina (Twain w ogóle w tym okresie był dla mnie kultowy), "Alicja po drugiej stronie lustra" Carrola, "Winnetou" Maya, "Błękitny Zamek" Montgomery - i ...baśnie.
Baśnie czytywałam nie tylko siostrze i bratu.

Co mogła w nich widziec nastolatka? Ludzką mądrość przekazywaną od pokoleń, w zakamuflowany sposób. Nie chodziło o kopciuszkowy sposób interwencji sił nadprzyrodzonych w znalezienie godnego męża. Bardziej chyba o sens życia i ludzkich działań, a tym urzekał Andersen.
W opasłym tomiku bez ilustracji były dwie baśnie, które posłużyły w moim zyciu za drogowskazy. Dwie, z trzech najsmutniejszych: "Dziewczynka z zapałkami" i "Mała Syrenka". "Dzielny Ołowiany Żołnierz" w grę nie wchodził, ponieważ urodziłam się kobietą.

Dziewczynka z zapałkami od początku intrygowala uśmiechem na zastygłej twarzy. Dawała wiarę w to, że wyobraźnią można odmienić na lepsze okrutny i obojętny na krzywdę świat. Że z pomoca najmniejszej iskierki ciepła można dostrzec w życiu jego najpiękniejsze strony. I w to, że dzięki wyobraźni można odejść z tego świata nie czując bólu ludzkiej obojętności ani przemarzniętych palców i kończyn.
Spojrzenie na Małą Syrenkę dojrzewało wraz ze mną. Nie pamiętam, co myślałam na początku. Im byłam starsza, tym więcej widziałam w tej baśni o pełnej ciepła i dobra zakochanej feministce* lub o dziewczynie z innej grupy społecznej czy kulturowej, szukającej swego szczęścia w obcym środowisku. Podziwiałam ją za to, ze perspektywa przemiany w nicość morskej pianki nie zdemotywowała jej ani nie pchnęła w stronę cwaniactwa, nie skłoniła do morderstwa na konkurentce. Disneyowska Arielka czesząca się widelcem, z głupkowatym wyrazem twarzy, nijak nie przystaje do pierwowzoru tej dzielnej dziewczyny, która w imię miłości porzuciła rodzinę, środowisko, w którym umiała żyć i za ból stąpania po lądzie na własnych stopach zapłaciła cenę, którą w globalnie męskim świecie płacimy wszystkie: naszego głosu nikt nie słyszy.Nie każdej z nas i nie w każdym kraju udaje się za sprawą szczęśliwych zbiegow okoliczności trafić do wymarzonego miejsca, gdzie król elfów poprosi "Zostań moją Królową", a rodzina czy znajomi i przyjaciele natychmiast wyposażą w skrzydła do lotu i sprawią, że w nowym, obcym miejscu w niczym nie jesteśmy gorsze od innych.

Gdy po wielu latach czytam moim dzieciom te same baśnie, budzą one we mnie wciąż podobne odczucia, choć teraz inaczej próbuję przełożyć je na język życia. Uniwersalne jak Biblia, ale ze szczyptą rezerwy, pokazują świat w otoczce ciepła i w blasku tej jednej, ostatniej zapałki w zmarzniętej dłoni. Dłoni istoty samotnej wśród tłumu.

*)Feministka rozumiana jako kobieta wyzwolona... choćby nawet od ...ogona

 

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jeszcze jeden żonkil, czyli ... gdybym znała Kadisz

W rankingu

Inny świat