I po lecie - SOK Z PIGWY
Dym z ogniska na działce, błyskawicznie zapadający zmrok, chłód wdzierający się wszędzie, tuż po zachodzie słońca...
- Maaaamoooo! Chłopaki trzęsą śliwką, a na mnie spadają zamiast śliwek same ślimaki!
Ewidentny koniec lata.
Wygaszamy grill i ognisko. Wracamy do domu.
Najmłodsza latorośl na gwałt rozwija komunikację werbalną.
- Giiibkiiii! - świdrujący pisk radości na widok akwarium w centrum handlowym sprawia, że tuzin par oczu zwraca się na naszą gromadkę. Postój obowiązkowy. Na chwilę zatrzymujemy się przed szybą akwarium, a młody komentuje:
- Tu gibki. Mniam, mniam.
I możemy iść dalej. Do domu już niedaleko.
- Jak się robi sok z pigwy? - najstarszy i młodsza wpadają do łazienki, kiedy trzech młodszych budrysów, pachnących jak wędzonka (paliliśmy liście), bezlitośnie szoruję namydloną myjką.
- Myjemy owoce, kroimy na cząstki, wyjmujemy pestki. A potem do słoika: garść pokrojonych owoców, czubata łyżeczka cukru lub dwie, znów garść owoców i znów cukier - rzucam machinalnie.
Po paru chwilach, gdy starsi chłopcy ubierają się w piżamy, a ja z wierzgającym najmłodszym przedzieram się przez kuchnię, trafiam na cztery słoiki z garścią pigwy na dnie, zasypanej cukrem, a dzieci buszuja po kuchennej szafce w poszukiwaniu kolejnych szklanych naczyń... Na moment mowę mi odbiera, choć już miałam wrzasnąć, gdy moje dwa kroki na kuchennej podłodze zachrupały po cukrze jak po chrzęszczącej zmrożonej trawie.
- Ludzie, do jednego słoika miało być, aż się zapełni choć do połowy! - wzdycham ciężko, ładuję malca w pieluchę i piżamę i pomagam ratować przyszły sok.
Małż z kolei, ratuje sytuację resztką pysznej kawy z termosu - przysiadamy na moment razem przy stole. Młodzież zamiata rozsypany cukier, gotuje mleko i robi sobie kolację. Chwila spokoju.
Zbieramy ziemiopłody w każdy weekend - przed i po przyjemny spacer przez las - a w tygodniu szkoła, praca, lekcje, ważne sprawy - i tak się wszystko kręci, że gdyby nie ten kawałek ogródka, nikt upływu czasu nie zdążyłby zauważyć.
- Maaaamoooo! Chłopaki trzęsą śliwką, a na mnie spadają zamiast śliwek same ślimaki!
Ewidentny koniec lata.
Wygaszamy grill i ognisko. Wracamy do domu.
Najmłodsza latorośl na gwałt rozwija komunikację werbalną.
- Giiibkiiii! - świdrujący pisk radości na widok akwarium w centrum handlowym sprawia, że tuzin par oczu zwraca się na naszą gromadkę. Postój obowiązkowy. Na chwilę zatrzymujemy się przed szybą akwarium, a młody komentuje:
- Tu gibki. Mniam, mniam.
I możemy iść dalej. Do domu już niedaleko.
- Jak się robi sok z pigwy? - najstarszy i młodsza wpadają do łazienki, kiedy trzech młodszych budrysów, pachnących jak wędzonka (paliliśmy liście), bezlitośnie szoruję namydloną myjką.
- Myjemy owoce, kroimy na cząstki, wyjmujemy pestki. A potem do słoika: garść pokrojonych owoców, czubata łyżeczka cukru lub dwie, znów garść owoców i znów cukier - rzucam machinalnie.
Po paru chwilach, gdy starsi chłopcy ubierają się w piżamy, a ja z wierzgającym najmłodszym przedzieram się przez kuchnię, trafiam na cztery słoiki z garścią pigwy na dnie, zasypanej cukrem, a dzieci buszuja po kuchennej szafce w poszukiwaniu kolejnych szklanych naczyń... Na moment mowę mi odbiera, choć już miałam wrzasnąć, gdy moje dwa kroki na kuchennej podłodze zachrupały po cukrze jak po chrzęszczącej zmrożonej trawie.
- Ludzie, do jednego słoika miało być, aż się zapełni choć do połowy! - wzdycham ciężko, ładuję malca w pieluchę i piżamę i pomagam ratować przyszły sok.
Małż z kolei, ratuje sytuację resztką pysznej kawy z termosu - przysiadamy na moment razem przy stole. Młodzież zamiata rozsypany cukier, gotuje mleko i robi sobie kolację. Chwila spokoju.
Zbieramy ziemiopłody w każdy weekend - przed i po przyjemny spacer przez las - a w tygodniu szkoła, praca, lekcje, ważne sprawy - i tak się wszystko kręci, że gdyby nie ten kawałek ogródka, nikt upływu czasu nie zdążyłby zauważyć.
Komentarze
Prześlij komentarz