Marchewka
Najpierw przyszła wiosna. Taka prawdziwa - ze słońcem, ptaszkami, pączkami na drzewach, sezonem grillowym nad Wisłą i innymi atrybutami: spacerkami z najmłodszym i oglądaniem gałązek, z których listki wysuwały się po kawałku jak małe zielone łapki. Młody jak urzeczony, sam mnie potem do krzaków ciągnął, przechodnie się gapili jak na dziwoląga, ale co tam. Fajne było jego podsumowanie 'Mama, ja nie będę już łamał gałęzi, bo ja myślałem, że to takie zwykłe patyki, a one są... czarodziejskie.' Czarownie było, i owszem, przez dłuższą chwilę. Szkopuł w tym, że po wiośnie przyszła z powrotem zima - ze śniegiem, zawieją (dobrze, ze szaliki, czapki i rękawiczki nie powędrowały do pawlacza, bo czasu zabrakło), szczękaniem zębami i gorącą herbatką w pracowni. Pracownia odgrywa tu pewna kluczową rolę, ale o tym później. Po herbatce - przegląd obrazów, wrzucenie linorytów w kąt, bo wystawa malarstwa za miesiąc, grafika musi poczekać i takie tam, przemyślenia. Bez laptopa. Za to z muzyką. ...